W numerze m.in. Gwiazdy…

„Gwiazdy w niebie”.

W listopadowym wydaniu Sportowych Wywiadów znajdą Państwo m.in. przepiękną opowieść pióra Janusza Pindery o wielkich postaciach polskiego boksu. Pierwotnie miała dotyczyć pamięci Jerzego Kuleja. Dwa dni po ustaleniu szczegółów dotarła do nas wiadomość o odejściu Leszka Drogosza. Feliks Stamm kompletuje „u siebie” zespół, z którym dał kibicom pięściarstwa w naszym kraju tak wiele radości i wzruszeń..

Cykl  „Gwiazdy w niebie” będzie regularną przystanią wspomnień o Legendach sportowych aren, często również o tych, które popadają w niezasłużone zapomnienie.

 

[...] Rozpieszczany przez komunę – tak sam o sobie mówił Jerzy Kulej. Stoczył 348 amatorskich walk, z których tylko 25 przegrał i sześć zremisował, dwukrotnie stawał na najwyższym stopniu olimpijskiego podium, w Tokio (1964) i Meksyku (1968). Kulej miał smykałkę do sportu od najmłodszych lat. Świetnie jeździł na łyżwach, wspaniale biegał i pływał. Nie ukrywał, że był w PRL celebrytą, który miał całkiem klawe życie. Mówił wprost, że był rozpieszczany przez komunę.

 – My amatorami? Byliśmy pełną gębą zawodowcami, a sponsora mieliśmy najbogatszego i najsolidniejszego z możliwych – państwo. I wyliczał: – W klubie miałem 700 zł miesięcznego stypendium, w kadrze 2500. Tylko ja i Zbyszek Pietrzykowskim dostawaliśmy je z Polskiego Związku Bokserskiego, bo byliśmy najlepsi. A przecież to nie wszystko. Miałem 4600 zł pensji w klubie, do tego dochodziło 400 zł premii za wygrane walki. A jeśli drużyna wygrywała mecz, to ten, który przegrał otrzymywał na otarcie łez połowę tej sumy. Zarabiałem więcej od ministra. Średnia krajowa nie przekraczała dwóch tysięcy, dolar był po 100 zł, butelka wódki w „peweksie” kosztowała 50 centów. A niezły samochód ponad 100 tysięcy złotych. W rok można było tyle uzbierać. A do tego, jak kto miał głowę na karku, można było jeszcze dorobić na wyjazdach.

Jak zwykle ciepło wspominał przyjaciół, którzy odeszli wcześniej. Władysław Komar, mistrz olimpijski w pchnięciu kulą, zajmował w tych wspomnieniach szczególne miejsce.

– Zaczynał przecież od boksu. Miał wspaniałe warunki fizyczne, dobry lewy prosty i sporo talentu, ale bardzo kochał życie. To nie przypadek, że przegrał przez nokaut z Mario Masteghinem na warszawskim Torwarze w meczu młodzieżowych reprezentacji Polski i Włoch. Byłem wśród tych, którzy znosili go z ringu. Otóż Władzio w noc poprzedzającą ten pojedynek zadał się z piękną jak łania lekkoatletką i poszło mu w nogi – skomentował krótko.

Leszek Drogosz był pięściarzem niezwykłym. Powiedzieć o nim, że miał talent, to za mało. Osiem razy zdobył mistrzostwo Polski, trzykrotnie mistrzostwo Europy, z igrzysk olimpijskich w Rzymie (1960) przywiózł brązowy medal. Cztery lata później do Tokio nie poleciał, choć był najlepszy, ale Feliks Stamm, po pamiętnym sparingu w Cetniewie, postawił na Mariana Kasprzyka i ten zdobył złoto.

Pytany o mistrzostwa Europy w Warszawie (1953), mówił, że najbardziej wbiła mu się w pamięć niesamowita atmosfera tamtych dni.

 – Ruiny zniszczonej Warszawy i ludzie, ich optymizm i radość, gdy wygrywaliśmy. Dopiero wtedy zrozumiałem, czym była wojna – wspominał. – U mnie w Kielcach było kilka zniszczonych domów, a tu widziałem na każdym kroku zgliszcza. Dopiero w Warszawie namacalnie poczułem grozę wojny. Dzień w dzień patrzyliśmy na te ruiny, ocieraliśmy się o nie, idąc z hotelu Polonia, gdzie mieszkaliśmy, do Hali Mirowskiej. Szliśmy na skróty, w otoczeniu kibiców, którzy prosili o bilety. Kibice byli wszędzie, nachodzili nas w pokoju, atakowali telefonicznie. W drodze przywileju mogliśmy kupić trzy karnety. To były bilety dla rodzin, najbliższych znajomych. Ja jeden z karnetów sprzedałem. Przebicie było dziesięciokrotne.

Szczęścia w losowaniu nie miał, trafił na jednego z faworytów, pięściarza Związku Radzieckiego, Wiktora Miednowa, wicemistrza olimpijskiego z Helsinek (1952), ale dał radę. Gdy w trzeciej rundzie słaniał się ze zmęczenia, publiczność w warszawskiej Hali Gwardii skandowała: „Leszek, Leszek!”. Na rękach wniesiono go do szatni i tak było po każdej walce. Na najlepszego pięściarza mistrzostw wybrano jednak boksera ZSRR, ponoć takie było polecenie partyjne, choć zagraniczni trenerzy stawiali na niego i innego polskiego złotego medalistę

Zygmunta Chychłę. To było dla Drogosza najpiękniejsze i najważniejsze zwycięstwo, nikt na niego nie liczył, a on stanął na najwyższym stopniu podium. Później było niezapomniane powitanie w Kielcach. Z dworca kolejowego do Domu Kultury niesiono go na rękach. W nagrodę od władz miasta otrzymał motocykl SHL, który wtedy można było kupić tylko na talon. Szybko jednak zrozumiał, że popularność też ma swoje ujemne strony. Skończył się czas beztroski i szalonych zabaw, był już rozpoznawalny.

No Comments

Comments are closed.

 
 
 
 
 

Wiadomości dnia (Twitter)

  • PRZERWA MODERNIZACYJNA do końca wakacji!
  • Tym, którzy wybierają się na letni wypoczynek życzymy udanej pogody i zregenerowania sił. Pozdrawiamy i zapraszamy po okresie wakacyjnym!
  • Jesteśmy przekonani, że będą Państwo zadowoleni z nowego kształtu rozbudowanej strony
  • LE, elim.: Śląsk Wrocław - Rudar Pljevlja 4:0
  • Żużel, DPŚ: Australia awansowała z barażu do finału w Pradze (Australia, Czechy, Dania, Polska)
 
 

Okiem Dyzia

 
 

Ekstraklasa piłkarska

 
 

Rotacja wsteczna

 
 

Ważne daty

Brak wydarzeń
 
 
 
Top