Wywiad Tomasza Burnosa z Mateuszem Kusznierewiczem ma unikalny charakter między innymi dlatego, że znają się nie od dzisiaj. Zapraszamy do lektury pełnej wersji rozmowy opublikowanej w bieżącym wydaniu miesięcznika.
Wiele drzwi otworzyłeś sobie sam, z zamykaniem też nie miałeś problemów…
Kwestia samozaparcia i konsekwencji. Tego właśnie nauczyłem się na tym obozie. Bardzo podobała mi się cała koncepcja, organizacja. Wspólne poranki, apele, wciąganie bandery. Były podchody, piłka, siatka. Wtedy jeszcze lubiłem szanty, a dokładnie ogniska, czyli pierwsze imprezy. Towarzystwo zresztą koleżanek i kolegów było wyborowe. Chemia, tak to się teraz określa. Naszym wychowawcą był Leszek Pawlik, który już odszedł na wieczną wachtę.
Rok 1995. W kraju nie wiadomo o co chodzi, a Kusznierewicz robi swoje. Dostaje się do kadry na igrzyska.
Zaraz, zaraz. Ja nie byłem taki znikąd. Miałem już przed seniorami tytuły mistrzostw Europy i świata. Między innymi na OK Dinghy, o czym mało kto pamięta. Dla mnie to było naturalne, tym bardziej że w seniorach radziłem sobie całkiem nieźle. To chyba wtedy zdecydowałem się na to, że będę żeglarzem profesjonalnym. Miałem 20 lat.
Poza sportem nie było tak profesjonalnie, tak zwaną „kasę” trzeba było zarabiać różnie.
Zawsze, powtórzę, byłem ambitny. Najpierw pieliłem usługowo grządki sąsiadom. Pokrowiec na samochód też się zrobiło tym, co potrzebowali. Był też drobny handel, żeby zobaczyć jak to naprawdę jest w życiu i oprócz tego zarobić. Finansowo pomogła mi też nagroda za wicemistrzostwo Europy z ministerstwa tuż przed igrzyskami, wcześniej dostawałem zresztą stypendium. Patrząc jednak na tych, którzy się wtedy liczyli, widziałem, że gonią trochę w piętkę. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem tę słynną podczas późniejszych lat prawdę: Jak chcesz być w żeglarstwie milionerem, to najpierw musisz być miliarderem. Nic dodać nic ująć.
Zmierzch kariery. Może nie tak definitywny, jak słyszę, ale pewnie więcej czasu będzie na talk show, telewizyjne dreszczowce dla wszystkich i nikogo, tańce może się pojawią? Trudno przecież tak od razu zejść ze sceny…
Z tym zmierzchem to bym nie ściemniał, aż tak bardzo. Jedno jest pewne. W 1997 roku poznałem świat mediów, polityki, aktorów. Wszystkich wtedy znałem, uwierz mi. Książka telefoniczna w moim aparacie mi świadkiem. Mało jest osób, do których nie mam jakiegoś kontaktu. W tym samym roku napisałem sobie na kartce: Mateusz, jeśli przyjdzie ci kiedyś na myśl, żeby zająć się polityką, zapomnij, uchowaj cię Boże, nigdy tego nie rób.
Fot. Archiwum własne Mateusza Kusznierewicza
No Comments
Comments are closed.