Wziąłem kartkę, ołówek i tabelę po rundzie jesiennej. Policzyłem. Wyniki wyszły zgodne z moimi przypuszczeniami. W dwóch pierwszych kolejkach rundy rewanżowej drużyny od 9. miejsca w dół zdobyły 22 punkty, o całe trzy więcej niż drużyny z górnej połówki tabeli. Nikt z całej szesnastki nie potrafił zgarnąć kompletu punktów. Pewni spadkowicze i teoretyczni dostarczyciele punktów i bramek z dwóch ostatnich miejsc nie stracili nawet jednego gola. To też jedyna rzecz, którą może pochwalić się wyblakła Biała Gwiazda z Krakowa. To tyle o matematyce, która jednak z rachunkiem prawdopodobieństwa nie ma nic wspólnego. To jakaś kompletna abstrakcja.
Silni znów cieniują. Wiem, że powtarza się sytuacja z roku poprzedniego. Być może wtedy czułem to samo, ale wyparłem i zapomniałem. Jednak teraz na świeżo mogę napisać z całą świadomością – jestem zdruzgotany poziomem drużyn walczących o mistrza i aspirujących do gry w europejskich pucharach. Nijaka Legia, przewidywalny Lech, ślamazarny Górnik. Beznadzieja. Którejś zimy przeprowadziłbym eksperyment i nie wysłałbym żadnego przedstawiciela Ekstraklasy w ciepłe strony: bez obozów w Hiszpanii, Turcji i Bóg wie gdzie jeszcze byłoby taniej i z pewnością nie gorzej. Bo gorzej się nie da.
Ubawiło mnie to, że do miana najgoręcej komentowanego wydarzenia 17. kolejki urosło coś, co wyprzedziło jej rozegranie o kilka dni. Był to skok dosiężny o zasięgu jordanowskim Miłosza Przybeckiego z Polonii. Inny młodzian Adam Dźwigała nie musiał nawet o centymetr odrywać się od ziemi, żeby głową strzelić swojego pierwszego gola w Ekstraklasie. Widok pękającego z dumy Dariusza Dźwigały był światełkiem w tej ciemniej serii spotkań. Ujęła mnie także dedykacja Piotra Ćwielonga dla Jerzego Wyrobka. Nie zawiódł sędzia Marcin Borski, który myli się nader chętnie, a kiedy nadszedł ten dzień, że podjął dobrą decyzję, to i tak wyszło, że się pomylił. Z drugiej strony nie widziałem w Wiśle piłkarza, który należącego się karnego by wykorzystał.
Tomasz Lipiński
Canal+
Poprzednia kolejka