W Tauron Basket Lidze co sezon jest kilka ważnych meczów derbowych, ale chyba żadne nie elektryzują tak kibiców jak spotkanie o prymat w Trójmieście. To jednocześnie była powtórka naprawdę zaciętego finału poprzednich rozgrywek. Wtedy 4:3 wygrał Asseco Prokom Gdynia, ale trzeba pamiętać, że Trefl Sopot już raz w tym sezonie pokonał ekipę trenera Kestutisa Kemzury – w meczu o Superpuchar Polski. Zapowiadało się wielkie widowisko i rzeczywiście – jeśli ktoś widział ten mecz, nie może czuć się zawiedziony. Takich emocji nie zaplanowałby żaden, nawet najlepszy reżyser świata. Spotkanie zaczęło się od dominacji Trefla i gdy po pierwszej połowie mogło się wydawać, że tak już pozostanie, gdynianie przypomnieli wszystkim, że są mistrzami.
Po serii rzutów z dystansu wrócili do gry, ale to było za mało na rozochoconych sopocian. Bohaterem całego spotkania mógł zostać Marcin Stefański – skrzydłowy wymuszał faule rywali, ale też niespodziewanie był bardzo skuteczny. Po jego trafieniu minutę przed końcem Trefl wygrywał siedmioma punktami. Kibice w Gdyni myśleli pewnie, że tylko cud może uratować ich drużynę przed porażką. Ten cud to trójki Łukasza Koszarka oraz rzuty wolne Jerela Blassingame’a. Właśnie w tym ostatnim elemencie zbyt często mylili się gracze Trefla. Dwa razy nie trafił m.in. Przemysław Zamojski, który ostatni sezon spędził w… Asseco Prokomie. „Don’t ever underestimate the heart of a champion!” – te słynne słowa wypowiedział w 1995 roku Rudy Tomjanovich, kiedy jego Houston Rockets wygrali po raz drugi z rzędu mistrzostwo NBA. Może w tej chwili wydają się zbyt pompatyczne, nieadekwatne do sytuacji. Zapamiętajmy je jednak. Mogą się jeszcze w tym sezonie przydać.
Emocji nie zabrakło także w sobotę we Włocławku, gdzie niepokonany do tej pory z trenerem Miliją Bogiceviciem Anwil podejmował AZS Koszalin. Goście przez większość spotkania kontrolowali sytuację na parkiecie. Zmieniło się to dopiero w ostatniej kwarcie. Wtedy Anwil wyszedł na prowadzenie i po gospodarzach można było się spodziewać kolejnej wygranej. Nic z tego. Włocławianie byli nieskuteczni w kluczowych momentach i nie trafili kilku ważnych rzutów wolnych. To nieco ułatwiło sytuację AZS, ale trzeba przyznać, że na zwycięstwo koszalinianie po prostu mocno zapracowali.
Najlepszym strzelcem zespołu trenera Teo Cizmicia był Robert Skibniewski, czyli gracz, z którego usług zrezygnowano we Włocławku w trakcie sezonu 2010/2011. Rozgrywający reprezentacji Polski znany jest z dobrej organizacji gry, dzięki czemu zwykle zalicza sporo asyst. Co ciekawe, w tym meczu nie uzyskał żadnej. Na pomeczowej konferencji prasowej żartował, że być może ktoś się pomylił i już na poważnie przyznał, że nie pamięta podobnej sytuacji w swojej karierze. Skibniewski nie ma jednak powodów do zmartwień – rzucił w tym meczu 15 punktów, a jego drużyna jest teraz wiceliderem tabeli TBL.
Wojciech Kłos, PLK.pl