Aleksandra Socha od lat jest wizytówką polskiej szermierki na arenie międzynarodowej. W styczniu stanęła na podium PŚ w Londynie.
Podczas Igrzysk, nieudanych dla naszej szermierczej reprezentacji, spisała się najlepiej z kadry awansując do 1/8. Socha jest bardzo pogodną osobą, pracowitą i wytrwałą. Ta ostatnia cecha ma z pewnością niebagatelne znaczenie w jej życiu prywatnym, ponieważ z mężem widuje się dosyć rzadko. Kolejne Walentynki na odległość?
Sportowe Wywiady: Na początek oczywiście gratulacje za niedawne podium w zawodach PŚ w Londynie. Ciężko było?
Aleksandra Socha: – Dziękuję bardzo. Muszę powiedzieć, że wywalczenie tego trzeciego miejsca było łatwe i to wyjątkowo. Ten sezon, poolimpijski, jest w zasadzie luźnym psychicznie i dlatego „bawiłam się” szermierką. Widocznie właśnie tak luźno trzeba zawsze podchodzić do walk. Jestem w dobrej formie. Przekłada się to na wyniki.
Skoro jesteś teraz w Spale to nie trudno zgadnąć, że Walentynki spędzacie osobno.
- Tak, spędzam sama. Jak zwykle – chyba tak muszę to ująć. Mój mąż jest teraz w Afganistanie (oficer amerykańskich sił zbrojnych – dop. redakcji). Ja mam napięty grafik. Jest dużo zgrupowań i zawodów. W sumie bywam w Warszawie trzy dni w tygodniu i to „przy dobrych wiatrach”. Cały czas albo puchary świata, albo obóz. W domu jestem gościem.
Co się w takim razie wydarza 14 lutego?
- Zawsze, gdy mąż jest nieobecny, czyli w zasadzie prawie za każdym razem (śmiech), pojawia się jakiś pan z paczką albo dużym koszem róż, więc zawsze jakaś niespodzianka na mnie czeka.
A jeśli paczka, to co jest w środku?
- To wtedy wyskakują z paczki dwa wielkie pluszaki, albo mnóstwo czekoladek. Coś w tym stylu. Zawsze coś dostanę. Choć tak naprawdę nie przywiązuję większej wagi do prezentów. Nie oczekuję, że muszę coś dostać. Nie jest to dla mnie bardzo ważne. Oczywiście upominki są zawsze miłe i bardzo mnie cieszą, ale mogą to być zwykłe czekoladki. Bardzo lubię słodycze. Uważam, że dzień bez słodyczy to dzień stracony! (śmiech)
- Zawsze dzwonię i składam życzenia, a jeśli mam prezent to wolę go wręczyć osobiście przy najbliższej okazji. Może to być jakaś wygrawerowana bransoletka, albo zegarek.
Obowiązki nie pozwalają wam na to, by być ze sobą nie tylko dzień w dzień, ale w waszym wypadku jest to miesiąc w miesiąc.
- Tak naprawdę cały nasz związek jest w sumie na odległość, ale jesteśmy w nim silni. Tak nam się to wszystko ułożyło. Nie możemy się codziennie widywać, ale sądzę, że nie jest to kłopot. Może nawet właśnie dzięki temu dużo o sobie myślimy i wspieramy w swoich dążeniach.
Kiedy zamieszkacie razem w USA albo w Polsce?
- Nie wiem, czy w ogóle będzie kiedyś taki moment (śmiech)! Na pewno nie w ciągu najbliższych czterech lat, do następnych Igrzysk. A potem zobaczymy. Życie bywa nieprzewidywalne.
Czyli ciągłe życie na odległość nie jest ponad siły?
- Myślę, że nie ma znaczenia gdzie się jest. Ostatnio dużo osób zadaje mi to pytanie. Ale jest przecież wiele par, które są ze sobą na co dzień i szybko się rozwodzą albo rozstają. Zaufanie można mieć również nie mieszkając razem.
Ile miesięcy w roku spędzacie wspólnie?
- Nigdy nie liczyłam, ale mało. Myślę, że około trzy? Uważam, że najważniejsze jest to, żeby mieć pasję, z której czerpie się radość. Jeśli sami jesteśmy szczęśliwi, wówczas możemy dać komuś więcej szczęścia.
Brzmi to jak maksyma życiowa.
Tak, brzmi i jest moją maksymą życiową. To takie moje motto, które się sprawdza.
Dziękujemy za rozmowę.