Najciekawsza dyscyplina narciarstwa klasycznego, łącząca emocje związane ze śledzeniem skoków i biegowych pojedynków na finiszu, nie cieszy się w Polsce szczególnym zainteresowaniem. W tym sezonie pewnie nie będzie inaczej, bo z kombinacją norweską jest trochę jak z piłką wodną. Wszyscy wiedzą mniej więcej, o co chodzi, ale ponieważ nasi zawodnicy nie są w stanie nawiązać walki nawet ze średniakami, to kibicować pewnie będziemy innym. A to już nie budzi aż takiej ekscytacji.
Od kilku lat pytanie na początku sezonu jest następujące – czy Jason Lamy-Chappuis da się komuś przegonić w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, czy też nie? Francuz wygrywał tę rywalizację przez trzy ostatnie sezony z rzędu i na dobrą sprawę nic nie stoi na przeszkodzie, by wyrównał rekord Hannu Manninena i uczynił to po raz czwarty. Oczywiście, konkurenci się zbroją; pewnie od pierwszego startu rzucą się na zdobywanie punktów i będą się starali zapewnić przewagę nad obrońcą trofeum. Ale to już ćwiczyliśmy – na przykład rok temu; najpierw brylantowa forma Tino Edelmanna, potem kapitalne biegi Alessandro Pittina, wreszcie świetna końcówka Akito Watabe. Ale Niemiec stracił formę, Włoch – nieco na własne życzenie, po upadkach na skoczni – wyeliminował się z rywalizacji o pierwsze miejsca, a Japończykowi, skądinąd prezentującemu na trasach biegowych samobójczą taktykę (prowadzenie przez 80% dystansu i przegrane minimalnie końcówki), trochę punktów zabrakło.
Lamy-Chappuis ma nad rywalami tę przewagę, że właściwie nic nie musi i wszystkie możliwe tytuły zdążył zdobyć. Amator awiacji (nie tylko tej kilkusekundowej po wybiciu z progu – Francuz jest pilotem samolotów) ma na swoim koncie tytuły mistrza olimpijskiego, mistrza świata, o kryształowych kulach nie wspominając. To rywale mają sporo do udowodnienia, to ich może połknąć trema związana z możliwością zdobycia złotego medalu w Val di Fiemme czy tryumfu w Pucharze Świata. Kto będzie najgroźniejszy? Jak co roku, bardzo mocną i liczną grupę stanowią Norwegowie. Tacy zawodnicy jak Magnus Moan, Mikko Kokslien czy Magnus Krog mogliby być liderami niemal każdej reprezentacji. Na pewno kolejną próbę detronizacji Lamy-Chappuisa podejmie Watabe; trudno powiedzieć, czy wróci do wysokiej dyspozycji Pittin. Ale w końcu światowy czempionat odbędzie się we Włoszech…
Nie obronią tam pewnie mistrzowskich tytułów w sztafecie Austriacy – pokolenie złotych weteranów albo już zakończyło kariery albo się do tego przymierza. Niemcy – przyczajeni w minionym sezonie – mogą równie dobrze powrócić w wielkim stylu, jak i utrzymać tytuł mistrzów drugiego planu. Do tego nieobliczalni Amerykanie, waleczni Japończycy, coraz mocniejsi Francuzi, dysponujący przyzwoitym potencjałem Czesi… To naprawdę się będzie fajnie oglądało.
No dobrze – a Polacy? Ano, każdy punkt zdobyty w Pucharze Świata to będzie wielka radość. Bodaj dwa lata temu prezes Apoloniusz Tajner snuł wizje związane ze startem kombinatorów na Igrzyskach w Soczi. Tej jesieni dał do zrozumienia, że nie widzi szansy ani potrzeby wysyłania na najbliższe ZIO nikogo w tej dyscyplinie. Niby racja (bo i kogo), ale w ciągu tych dwóch lat z okładem zmarnowano potencjał utalentowanych zawodników, którzy bili się o wysokie lokaty w mistrzostwach świata juniorów. Przed obecnym sezonem zmieniono trenera – ciekawe, czy zmienią się też wyniki? Na korzyść, bo w drugą stronę to nie bardzo jest już jak.
Igor Błachut