Po zawodach w Lillehammer większość kibiców kombinacji norweskiej zadawała sobie pytanie czy Magnus Moan będzie w stanie przez cały sezon stawiać opór Jasonowi Lamy-Chappuisowi. Odpowiedź uzyskaliśmy bardzo szybko. Norweski szybkobiegacz oddawał w Kuusamo bardzo przeciętne skoki. Wszystkie plasowały go w trzeciej dziesiątce, a na pewno nie o taką regularność chodzi.
Jeszcze gorszą wiadomością dla Norwega była świetna dyspozycja lidera trójkolorowych. Lamy-Chappuis wygrał sobotni konkurs skoków i na trasie nie dał sobie odebrać zwycięstwa. Tym samym odebrał Moanowi koszulkę lidera Pucharu Świata. Na jak długo? Zdaniem Moana tylko na chwilę. Norweg wie co robił źle i już w Ramsau chce wrócić na pozycję lidera. Niestety po raz kolejny negatywnym bohaterem zawodów była Międzynarodowa Federacja Narciarska. Tydzień temu mieliśmy kontrowersje przy starcie Penalty Race, na których ucierpiał Bernhard Gruber, a podczas tego weekendu pokrzywdzony został Haavard Klemetsen.
Chyba wszyscy telewidzowie wiedzieli jak może się skończyć skok Norwega z tak wysokiej belki i przy tak korzystnym wietrze. Gdy Klemetsen odpychał się od belki, miał ponad 1 m/s pod narty. Na jego szczęście wiatr podczas samego skoku zelżał do 0,7 m/s, ale norweski weteran nie zdołał ustać skoku na 146 metr i skończyły się jego marzenia o objęciu prowadzenia w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
Jury niestety nie stanęło na wysokości zadania. Zgodnie z przepisami jego członkowie nie byli zobowiązani do zmiany belki, bo nikt nie przekroczył rozmiaru skoczni. Trener Nik Huber apelował o obniżenie rozbiegu przynajmniej o dwie platformy. W odpowiedzi dostał informację, że jest to jak najbardziej możliwe, ale jeśli belka zostanie obniżona nie z decyzji jury, to jego podopieczny nie dostanie rekompensaty punktowej. Trener postawiony w trudnej sytuacji postanowił zaryzykować i niestety ryzyko się nie opłaciło. Szkoda, że FIS najwięcej kombinuje tam gdzie nie trzeba. Kto zostanie pokrzywdzony za dwa tygodnie w Ramsau? Po Austriaku i Norwegu chyba pora na kolejnego zawodnika z czołówki… Może Niemiec?
W niedzielę odbył się sprint drużynowy, który wygrali Austriacy przed drugą drużyną Norwegii i Francją. Przyznam szczerze, że jest to dla mnie najmniej atrakcyjny format i nie będę się specjalnie rozwodził nad przebiegiem rywalizacji. Chciałbym tutaj wspomnieć o innej istotnej rzeczy. Cofnijmy się w czasie do 2010 roku, a konkretnie do 24 stycznia. W Schonach odbywał się wówczas konkurs drużynowy. Polacy pod nieobecność wielu czołowych ekip zajęli ósme miejsce.
Startowaliśmy w składzie: Tomasz Pochwała, Paweł Słowiok, Adam Cieślar i Marcin Mąka. Do Słoweńców startujących w składzie Mitja Oranic, Gasper Berlot, Marjan Jelenko i Joze Kamenik straciliśmy 43 sekundy. Zostali oni sklasyfikowani oczko wyżej od Polaków. W samym biegu nasi zawodnicy przegrali o nieco ponad pół minuty. Od tego konkursu minęły prawie trzy lata, a potencjał w obu kadrach wydawał się być porównywalny. Polscy kadrowicze szerokim łukiem omijają Puchar Świata, a Słoweńcy w składzie Mitja Oranic i Marjan Jelenko ocierają się o podium w tymże sprincie drużynowym. Dodatkowo Jelenko ma na swoim koncie dwa miejsca w dziesiątce na trzy starty w tym sezonie! Oranic ma trzy miejsca w trzeciej dziesiątce, a Gasper Berlot po świetnych występach w Letniej Grand Prix leczy drobną kontuzję.
Tymczasem u nas wygląda to nieco inaczej. Marcin Mąka skończył karierę, Tomasz Pochwała został wyrzucony z kadry, a nasi zdolni juniorzy zamiast się rozwijać, osiągają coraz słabsze wyniki. Prezes Tajner najpierw mówił, że Słowiok i Cieślar sprawią niespodziankę w Soczi, a teraz nie widzi drużyny kombinatorów w igrzyskach. Oczywiście siostrzeniec Apoloniusza Tajnera, Jakub Michalczuk, trenujący przez pięć lat kadrę kombinatorów, nie popełnił większych błędów szkoleniowych. Przynajmniej zdaniem prezesa. Winni są sami zawodnicy, którzy próbowali się jakoś wygrzebać z tej patowej sytuacji. Jest to na pewno bardzo ciekawa hipoteza prezesa Polskiego Związku Narciarskiego. Przed obecnym sezonem nastąpiła roszada w naszej kadrze. Głównym trenerem został Jan Klimko, ale Jakub Michalczuk wciąż odpowiada za przygotowanie na skoczni. Pozostaje nam tylko czekać na efekty tej zmiany…
O zawodach można by wiele pisać, ale moim zdaniem bohaterami tygodnia są Słoweńcy i Międzynarodowa Federacja Narciarska. Mógłbym się rozpisywać o fatalnej, a wręcz żenującej formie Amerykanów czy Włochów, ale zdaję sobie sprawę z popularności zimowego dwuboju w Polsce i na ogół będę się ograniczał do ciekawszych spostrzeżeń.
Konrad Rakowski, skipol.pl