Zbigniew Boniek wielkim piłkarzem był. Trenerem – co najwyżej przeciętnym. Wiceprezesem PZPN – co najmniej dobrym. Prezesem jest już innym niż wszyscy poprzedni. I już należy go podziwiać.
I to nawet nie za to, że w końcu skruszył zbudowany z betonu pezetpeenowski mur. Takich, z którymi wiązano spore nadzieje kilku już było. Ale ten nie zawiedzie – już nie zawodzi.
PZPN-owską Wielkanoc (czyli noc wielką przedwyborczą) spędził Boniek sportowo. Głosów szukali inni, a on zgodnie z zapowiedziami o godz. 8.30 wyruszył na jogging. Ominął kamery wybiegając z Sheratona bocznym wejściem, wracając ominął nie tylko nas, z Canal+, ale także Brygidę Grysiak z TVN, której w świecie polityki się nie odmawia. Zibi na pytanie, czy pobiegł po sukces, odparł w biegu tylko: – Po zdrowie.
Zaskoczył mnie zaraz po wyborach!
Gdy jeden z jego przyjaciół powiedział mi 5 minut po wyborach, że Roman Kosecki zostanie wiceprezesem do spraw szkoleniowych, uznałem, że… gość prowadził w nocy wyjątkowo aktywną i długą kampanię. Kosecki, którego ludzie Bońka cały czas atakowali, kąsali? Który o żadnej koalicji nie chciał słuchać? Który wolał koalicję z Edwardem Potokiem niż Bońkiem?
A jednak, ten sam Boniek nie wspomina, kto go kąsał, patrzy tylko w przód. Dotrzymuje swojej obietnicy z mowy przedwyborczej (emocjonalnej, na pewno nie merytorycznej, ale znaczenia te wystąpienia nie miały), że „będzie każdy związek i każdego działacza traktował równo”. Oferując ważną funkcję swojemu adwersarzowi, nie w zamian za głosy, a ze względu na jego kwalifikacje, pokazuje jak bardzo wyrasta ponad wielu ludzi małych i zajadłych. A przecież mógłby dać tę posadę swojemu przyjacielowi z pokoju z czasów kadry, Stefanowi Majewskiemu. Ilu by tak właśnie zrobiło?
Wierzę!
To laurka dla Bońka? Tak, ale zasłużona. Wyraz radości, że coś się wreszcie zmieni. Zauważymy to już w ten weekend na stadionach. Ludzie nie zaczną od razu kochać PZPN, ale przynajmniej przestaną skandować, by związek ten… kochać inaczej. Naprawdę w to wierzę.
Żelisław Żyżyński, Canal+