Nie ma co udawać i skakać do góry z radości, bo też i nie ma po temu żadnych powodów. Notoryczni optymiści pewnie by takowe znaleźli – że trzech polskich zawodników zdobyło punkty podczas pierwszego weekendu Pucharu Świata, że wyprzedzamy w klasyfikacji punktowej Finlandię… Ale też, powiedzmy sobie szczerze, Finlandię wyprzedzają niemal wszyscy, a trzech naszych wystarcza na jednego Bułgara w tych punktowych przeliczeniach.
Czyli – debiut pucharowy w tym sezonie wypadł bladziutko. Co ciekawe, wszyscy Polacy skakali dość podobnie, jeśli chodzi o wyniki. Niestety, była to średnia dosyć niska, z której nie wyłamywał się w zasadzie nikt. I to jest powód, dla którego 95% wyżywających się na rozmaitych forach oglądaczy skoków chciałoby wytarzać w smole i pierzu trenera Łukasza Kruczka, z prezesem Tajnerem na dokładkę.
Nie wątpię, że taki samosąd kapitalnie by się sprzedawał jako wydarzenie medialne, więc teoretycznie powinienem jeszcze podsycać atmosferę, ale jeszcze chwilę bym się z tym wstrzymał. Argument o początku sezonu jest wprawdzie wyświechtany na wylot, niemniej po przyszłym weekendzie – a może i po zawodach w Soczi – będzie wiadomo znacznie więcej. Jeśli i tam naszym z trudem będzie udawało się wchodzić do pierwszej rundy konkursów indywidualnych, szczęśliwcom sporadycznie sięgać po punkty, a w drużynówce lepsi okażą się Rosjanie, Szwajcarzy i Francuzi, to sprawa będzie zupełnie jasna. Będzie to bowiem oznaczać, że treningi zostały przeprowadzone źle, zawodnicy nie są dobrze przygotowani fizycznie lub/i technicznie i na dobre wyniki aż do lutego nie ma co specjalnie liczyć. Na razie więc wstrzymajmy się z linczem, wspominając sezony, kiedy nawet Adam Małysz miewał gorsze tygodnie. I pocieszajmy się (o ile to może być pocieszenie) teoriami dotyczącymi wyjątkowo źle uszytych strojów dla polskiej kadry. Potem zaś, jeśli nic się nie poprawi, wszyscy weźmiemy udział w spektaklu pt: „Kto jest winien braku formy Stocha?!”. Chyba, że Apoloniusz Tajner wcześniej wystraszy się sponsorów oraz mediów i Łukasza Kruczka zwolni.
Igor Błachut