„Trener Lajos Mocsai doskonale rozpisał naszą drużynę” – uważa Robert Lis, wielokrotny reprezentant Polski. „Rzucający karne musi mieć swój świat” – dodaje. Porażka Polski z Węgrami w 1/8 finału mistrzostw świata w piłce ręcznej różnicą 8 bramek (19:27) była zarówno szokiem, jak i wstydliwym sposobem rozstania się z turniejem. Wynik może sugerować, że nasi reprezentanci są o dwie klasy gorsi od przeciwników. Tymczasem to nie zawodnicy, a nasz sztab szkoleniowy nie dorównał sztabowi rywali. Zdaniem 128-krotnego reprezentanta Polski, zostaliśmy doskonale rozpracowani przez Węgrów. Dodatkowo „mecz życia” rozegrał bramkarz rywali Roland Mikler.
Co w największym stopniu zdecydowało o porażce Polaków z Węgrami?
Robert Lis: Myślę, że trener Mocsai doskonale rozpisał naszą drużynę. Idealnie przeanalizował grę naszej reprezentacji. Wytknął w ten sposób wszystkie błędy i nasze mankamenty. Węgrzy zmusili nas do tego byśmy grali tak, jak graliśmy. Mieli też dużo szczęścia, a nam go brakowało.
Mecz z Węgrami przypominał w dużym stopniu wcześniejsze, przegrane spotkanie ze Słowenią. Nie wyciągnięto wniosków?
- Nie. Tego bym nie powiedział. W tamtym meczu graliśmy zdecydowanie lepiej w pierwszej połowie. Zeszliśmy na przerwę z przewagą trzech bramek, choć powinno być ich znacznie więcej. W spotkaniu z Węgrami już w pierwszej połowie z trudem dotrzymywaliśmy kroku przeciwnikom. Cały czas goniliśmy.
Ale my chyba lubimy gonić. Zwykle taki scenariusz kończył się dla nas w końcówkach szczęśliwie.
- Rzeczywiście, często w naszej reprezentacyjnej piłce ręcznej tak się działo. W tym meczu też mogło się podobnie wydarzyć, jednak Węgrzy doskonale wyłapali moment, w którym odzyskiwaliśmy wiarę i zaczęliśmy odrabiać straty. Natychmiast w umiejętny sposób uniemożliwili nam nabranie rytmu i pozbawili szans.
Sławomir Szmal jest fenomenalnym bramkarzem, ale jak każdy może mieć słabszy dzień. Trener Michael Biegler wydawał się nie przyjmować do wiadomości ewentualności gorszej dyspozycji „Kasy”. Niechętnie dopuszczał do gry Marcina Wicharego.
- W meczu ze Słowenią trener ewidentnie popełnił błąd jeśli chodzi o rotację zawodników. Wiele się o tym mówiło. W meczu z Serbią Wichary w odpowiednim momencie dostał szansę i obronił kilka ważnych piłek. W dużym stopniu to jemu zawdzięczamy, że doszliśmy Serbów. W spotkaniu z Węgrami było inaczej. Sławek bronił w sumie bardzo dobrze. Problem w tym, że Mikler bronił jeszcze lepiej. To był jego najlepszy mecz w życiu. Wichary z Węgrami zagrał, ale tym razem niewiele to dało.
Mieliśmy też pecha, głównie z kontuzją Jurkiewicza. To mogło pokrzyżować szyki.
- Na pewno. Mecz ze Słowenią wszystko postawił do góry nogami. Mariusza bardzo brakowało, tym bardziej, że pełnił funkcję lidera obrony. Przecież gralibyśmy z Egiptem, potem z Rosją. Wszystko wyglądałoby inaczej. Michała trudno było nagle zastąpić. Koledzy, którzy dojechali wyszli dopiero na Serbię, z którą jeszcze nam się udało.
Czy trener dobrze skonstruował kadrę? Wydaje się, że nie było równorzędnych zastępców na poszczególne pozycje.
- Trener jeździł na mecze, oglądał wielu zawodników. Sądzę, że wybrał najlepiej jak mógł. Tak to widocznie wygląda. Może wystraszył się odpowiedzialności i niespecjalnie korzystał z nowych graczy, może w grę wchodziły kontuzje, zdrowotne sprawy. Trudno powiedzieć. Trener Biegler ma teraz czas na analizę i wyciągniecie wniosków. Myślę, że musimy potraktować ten start jako pewien niewypał i nie rwać włosów z głowy.
Skuteczność karnych była zatrważająca.
- Nie wiem co powiedzieć. To personalna decyzja. Trener postawił na Michała Kubisztala i Roberta Orzechowskiego. Średnio się spisywali. Sądzę, że tu możemy się spodziewać w przyszłości jakiejś zmiany. Tak mi się wydaje. Z Serbami świetnie rzucał Bartek Jurecki. Nazwisko nie ma znaczenia. Ważne, żeby piłka lądowała w bramce. Karne są zawsze bardzo ważne. Nieskuteczność w tym elemencie w istotnych momentach podcina skrzydła. Pechowo działo się tak w naszej sytuacji.
Zabrakło w składzie Tomasza Tłuczyńskiego, specjalisty od karnych.
- Personalna decyzja trenera.
Jakie cechy powinien posiadać rzucający karne?
- Musi mieć swój świat.
Czyli?
- Musi potrafić w każdym momencie wyłączyć się całkowicie z tego, co się dzieje. Oczywiście ważna jest technika, ale przede wszystkim zawodnik musi potrafić… że tak powiem… „odpłynąć” i skupić się maksymalnie na tym, co ma do zrobienia. Musi się błyskawicznie skoncentrować tak, że nic z zewnątrz do niego nie dociera. To trudniejsze niż się wydaje.
Rzucał Pan karne?
- Nie. Próbowałem dwa razy, dwa razy nie rzuciłem (śmiech).
Dziękujemy za rozmowę.
- Dziękuję. Pozdrawiam.
Rozmawiał Marek Kaleta