Siatkarze i kibice Skry Bełchatów nucą chyba niedawny hit braci Cugowskich „Nad przepaścią”. Wicemistrzowie Polski przegrali z Asseco Resovią dwa ćwierćfinałowe mecze i nie mają już marginesu na błąd. Każdy kolejny krok do tyłu będzie oznaczał, że runą w przepaść, być może tak ogromną, z której długo się nie wygrzebią. Odpadniecie siedmiokrotnych hegemonów PlusLigi już w tej fazie będzie zapewne oznaczać pożegnanie z marzeniami o Lidze Mistrzów w przyszłym sezonie i nie pomogą ani czary mary, ani działacze Europejskiej Konfederacji Siatkówki, którzy w takiej sytuacji nie będą mieli mocy by przyznać dziką kartę. Tak szybka porażka może mieć tragiczne konsekwencje i nie mowa tu o trzęsieniu ziemi, ale o prawdziwym tsunami, którym w ostateczności może być nawet wycofanie się sponsora tytularnego.
Kibice na Podpromiu zobaczyli w niedzielę i poniedziałek dwa bardzo dobre mecze. Zobaczyli też Mariusza Wlazłego, któremu nie tylko nie służy pozycja przyjmującego, ale wciąż nie potrafi zachować zimnej krwi przy ważnych zagrywkach. Ile to już razy popularny „Szampon” trafiał w siatkę, kiedy od jego serwisu zależały losy meczu? Ostatnio z Arkasem Izmir w Lidze Mistrzów. Starał się zatem i robił co mógł Aleksandar Atanasijević. W pierwszym meczu (1:3) wychodziło mu to średnio, w drugim (2:3) już wybornie – w ostatnim secie Skra prowadziła przecież dzięki niemu 6:2 i 7:3, ale to skuteczny w stu procentach w tej partii Zbigniew Bartman spijał śmietankę. Atakujący polskiej kadry czerpał chyba inspirację z atakującego reprezentacji Włoch Iwana Zajcewa. Po meczach Ligi Mistrzów z Lube Banca Macerata zainspirował się nie tylko irokezem przeciwnika, którego przeszczepił na swoją głowę, ale przeszczepił też przymiot nieomylności w decydujących fragmentach gry. Tak więc to Bartman i spółka świętowali, a Wlazły & company płakali tak jak rok temu po decydującym meczu finałowym. Wtedy stara śpiewa kibiców „Nic się nie stało” była jak najbardziej na miejscu. W niedzielę, jeśli to Resovia znowu wygra, nastąpi prawdziwy koniec świata.
Tomasz Kowalczyk
Dziennikarz Orange Sport i Radiowej Jedynki
Poprzedni felieton tego autora