- To były tak wielkie emocje i taka radość, że człowiek naprawdę tego dokładnie nie pamięta – mówi Sebastian Szczęsny, wspominając wywalczenie przez Kamila Stocha tytułu mistrza świata. – Cieszyliśmy się jak dzieci, dosłownie. Złoto Kamila było dla mnie jednym z największych przeżyć – dodaje zaprzyjaźniony z ekipą skoczków dziennikarz sportowy TVP.
Jakimi słowami przywitałeś Kamila, kiedy podszedł do was, by udzielić pierwszego wywiadu dla widzów TVP już jako mistrz świata? Co powiedziałeś, pamiętasz? Jeszcze zanim weszliście na antenę.
- Przyznam się szczerze, że nie wiem (śmiech). Nie pamiętam, co mu powiedziałem. Generalnie, gdyby ktoś mnie zapytał o moment, w którym Kamil podszedł, czy o pierwszą rozmowę, to powiedziałbym, że nie wiem. Nie pamiętam jak przebiegał wywiad, co mówiliśmy. To były tak wielkie emocje i taka radość, że człowiek naprawdę tego dokładnie nie pamięta. Tak samo nie pamiętam moich komentarzy i ostatnich podsumowań złota Adriana Zielińskiego. Jakby się ktoś zapytał, co wtedy mówiłem, też nie potrafiłbym powtórzyć.
A jaka była reakcja waszej ekipy na złoto?
Wielka radość, wielka euforia, skakaliśmy wszyscy w boksie. Cieszyliśmy się jak dzieci, dosłownie. To takie momenty, dla których w tej pracy warto żyć i na które się czeka.
Będąc na miejscu może wiesz, czy skoczkowie celebrowali ten sukces w wyjątkowy sposób?
Raczej nie działo się nic hucznego, żadnych mocnych akcentów. Był zapewne jakiś szampan, wspólne spotkanie całej ekipy. Tak mi się wydaje. W piątek w południe musieli być na sali treningowej, bo przecież jeszcze konkurs drużynowy przed nami. Muszą być skoncentrowani. Jak to Piotrek Żyła zdradził: – Czas na świętowanie jeszcze będzie!
Skoro wywołałeś Piotrka, to od razu powiedz, z jak wielkim ryzykiem wiąże się zaproszenie go do wywiadu?
- Mógłbym je porównać z rozbrajaniem bomby (śmiech), która nie wiadomo w którym momencie wybuchnie, jaki kabelek można przeciąć, a jaki nie, by zapobiec eksplozji. To ryzykowna gra dla prowadzącego wywiad. Piotrek jest niesamowicie sympatycznym facetem, który mówi to, co myśli. A to może czasami wprowadzać w dość poważne zakłopotanie. Dlatego gdy podchodzi, najpierw wymieniamy się uśmiechami, a później mówię: – Piotruś, no to jedziemy, ale spokojnie, dobrze? (śmiech). No i zaczynamy wtedy rozmowę.
Jak wielkim przeżyciem był dla ciebie złoty medal Kamila Stocha?
- Jednym z największych. Pamiętam 2001 rok, MŚ w Lahti, kiedy Adam Małysz zdobywał swój pierwszy złoty medal. Wtedy to było gigantyczne przeżycie. Pracowałem w radiu i miałem przyjemność relacjonować ten wielki sukces dla RMF FM. Pamiętam później, kiedy byłem na igrzyskach olimpijskich, kiedy Adam zdobywał swoje pierwsze medale olimpijskie, wtedy również było to gigantyczne przeżycie. I później długo, długo nic. Pamiętamy 2003 rok, Adama, następnie 2007 rok – Sapporo i generalnie od Sapporo cały czas czekaliśmy na tę wielką, wielką chwilę. Przyznam się szczerze, że po sześciu latach, licząc właśnie od Sapporo, to złoto Kamila było tym jednym z największych przeżyć.
To jeśli chodzi o zimę, a co z resztą?
Bardzo mocno przeżyłem Igrzyska Olimpijskie w Pekinie i w Londynie, które miałem przyjemność komentować dla Telewizji Polskiej. Zwłaszcza te w Londynie utkwiły mi w pamięci, kiedy komentowałem złoto i tytuł mistrza olimpijskiego Adriana Zielińskiego i brązowy medal Bartka Bąka. Wcześniej w Pekinie jeszcze był medal Szymka Kołeckiego. Tak więc tych gigantycznych, wielkich momentów było mnóstwo. A może inaczej – mnóstwo nie, ale było parę, natomiast zdobycie przez Kamila złota jest takim wyjątkowym momentem. Znamy się z Kamilem prywatnie i darzę go wyjątkową sympatią, bowiem jest to naprawdę przesympatyczny facet i od dawna bardzo mu życzyłem tak wielkiego sukcesu.
Początek sezonu nie zapowiadał się najlepiej. Na celowniku pojawił się trener Kruczek, tymczasem wszelkie obawy okazały się niepotrzebne.
- Rzeczywiście tak było. Początek był kiepski. Bardzo współczułem Łukaszowi. Oczywiście człowiek śledził to, co się działo. Widziałem wcześniej cały okres przygotowawczy. Widziałem wszystko – zaangażowanie i Łukasza i reszty chłopaków. Widziałem też, że atmosfera w zespole była naprawdę fajna, że jest to zespół zgranych ludzi, którzy się lubią, którzy potrafią ze sobą współpracować. Brakowało do pełni szczęścia wyników. Nie szło. Nie szło. Pojawiła się frustracja, pojawiły się nerwy, ale na całe szczęście z biegiem czasu te wyniki zaczynały być coraz lepsze, Kamil zaczął skakać coraz lepiej, chłopcy szarpnęli. Tak jak Łukasz zresztą deklarował! On mówił, że szykuje formę drużyny na mistrzostwa świata, bo to jest start główny w tym sezonie. Przyznam szczerze, że wierzyłem Łukaszowi, a to z tego powodu, że jest to trener, który nie dość, że ma już doświadczenie, to wcześniej miał się od kogo uczyć. Bardzo długo był przecież asystentem młodego Heinza Kuttina i, jak pamiętamy, uczył się również od Hannu Lepistoe, niezwykle doświadczonego trenera. Przyglądał się temu z różnych perspektyw i trzeba było jedynie czekać na sukcesy. Łukasz trafił na mistrzostwa świata, najważniejszy start. Myślę, że miał przy tym trochę szczęścia, zawodnicy również. W sporcie potrzebna jest odrobina szczęścia. Wszystko potoczyło się dobrze. Ale początek tego sezonu faktycznie nie był ciekawy.
Rozmawiałeś w ostatnim czasie z Justyną Kowalczyk? Wypogodniała?
- Nie, nie rozmawiałem. Tak naprawdę koncentruję się wyłącznie na skokach i tym, co tu się dzieje. Biegami zajmuje się Sebastian Parfianowicz.
Będzie medal?
- No musi być. Myślę że tak, jest przygotowana. Jest forma. Brakuje jej troszeczkę szczęścia. Każdy zawodnik go potrzebuje, oprócz formy. Szczęście sprzyja lepszym i ja wierzę w to, że na 30-tkę Justyna jest najlepsza. Pokazała w sztafecie jak jest mocna. Ten medal jej się należy. Za to wszystko się należy. Wywalczy go. Zdobędzie medal!
Marek Kaleta