„Wystarczy jeśli MEN da nam takie same subwencje, jakie przeznacza na uczniów w szkołach artystycznych. Dlaczego dzieci marzące o reprezentowaniu naszego kraju są inaczej traktowane?” – pyta Barbara Sobańska, dyrektor Zespołu Szkół Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. „Marzę przede wszystkim o tym, byśmy jak najczęściej słyszeli Mazurka Dąbrowskiego. To najbardziej wzruszające chwile ze wszystkich miłych, jakie się w życiu zdarzają” – dodaje.
Szkoły Mistrzostwa Sportowego mają wyjątkowy charakter – hartują ducha, uczą rywalizacji i niezbędnej w życiu samodyscypliny. Uczą też patriotyzmu jak żadna inna szkoła, bowiem wkrótce na piersi ucznia ląduje Orzeł, zaś wywalczony medal jest „naszym” medalem, naszą wspólną radością. Sport to wreszcie ważna gałąź gospodarki i turystyki, a jego popularyzacja wśród społeczeństwa to zdrowsze społeczeństwo. Same plusy.
Przyszłość polskiego sportu spoczywa w dużym stopniu w rękach Ministerstwa Edukacji Narodowej, podobnie jak pojawienie się nowej Justyny Kowalczyk czy kolejnego Kamila Stocha. Tymczasem kuźnia sportowych talentów w Zakopanem, nosząca imię Stanisława Marusarza, od lat walczy o swój byt. Czy w tym roku również uda się przetrwać, czy może już nie i trzeba będzie zamknąć placówkę? Trudno odpowiedzieć dzisiaj na to pytanie.
JAK WYGLĄDA RZECZYWISTOŚĆ?
Sportowe Wywiady: Przede wszystkim gratulacje za osiągnięcia absolwentów waszej szkoły, mam tu na myśli głównie Justynę Kowalczyk i Kamila Stocha.
Barbara Sobańska, dyrektor ZSMS w Zakopanem: - Dziękuję bardzo. To niezwykle ważne wydarzenia, także ze względu na kolejne pokolenia naszych podopiecznych. Mają się na kim wzorować i widzą, że można wspiąć się na szczyt, że warto pracować. To bardzo cenne.
Kamil Stoch niedawno sięgnął po złoto MŚ. Może wróćmy na moment do mistrzostw. Trudno było powstrzymać wzruszenie?
- Bardzo przeżywaliśmy złoty medal Kamila Stocha. Po pierwszym konkursie na skoczni normalnej był niedosyt, nie tylko u Kamila, ale u nas wszystkich. Ale to jest sport. Nie udało się. Potem bardzo się zmobilizował i pokazał na co go stać. Bardzo się cieszę, że mogłam oglądać konkurs na żywo, a zwłaszcza, że miałam okazję wysłuchać Mazurka Dąbrowskiego, bo zawsze odbierany jest przez nas bardzo emocjonalnie.
Justyna Kowalczyk zdobyła czwartą już Kryształową Kulę. Wyrównała rekord Adama Małysza. Na MŚ bardzo niewiele zabrakło do złota.
- Jej bieg na 30km był świetny. Justyna pobiegła bardzo dobrze technicznie i taktycznie. Narty były dobrze posmarowane. Niestety na finiszu koleżanka była lepsza. Dosyć trudno rywalizować samotnie z grupą dziewcząt, które ze sobą współpracują i mają opracowaną taktykę na zmęczenie koleżanki. Ona sobie z tym świetnie poradziła, ale niestety trochę zabrakło na finiszu. Ale bardzo cenimy i szanujemy zarówno Justynę jak i chłopaków za wszystko co osiągnęli przez cały sezon. Justyna nie robiła żadnych uników, startowała wszędzie i dla nas jest bezsprzecznie najlepszą biegaczką świata.
Trener Wierietielny miał ponoć żal do Justyny, że nie woziła się na plecach rywalek, tylko przez długi czas przewodziła stawce przez co zabrakło jej sił na finiszu.
- To trudne do oceny. Ona czuła się dobrze. Jej to tempo odpowiadało. Ona lubi prowadzić i dyktować warunki. Dobrze się w tym czuje. Denerwowało ją takie szarpanie i zwalnianie tempa, to co robiły koleżanki, więc momentami wysuwała się do przodu. Nie wiem, czy to był powód tego, że nie zdobyła złota. Dla mnie to ogromnie cenny krążek.
Jest szansa, żeby któraś z dziewczyn poprawiła dyspozycję do igrzysk w Soczi na tyle, by była wsparciem dla Justyny? Psychicznie czułaby się znacznie lepiej.
- Cieszy bardzo dobra postawa Koli Kubińskiej (Kornelii – dop. redakcji). Dopiero w tym roku dołączyła do drużyny po długiej przerwie i zajęła 23. miejsce. Dziewczyny prześladowały kontuzje, były przerwy w treningu. Rozczarowała nas sztafeta. Liczyłyśmy na ósemkę, a może nawet na szóstkę. Niestety pobiegły poniżej oczekiwań. Będziemy szukać przyczyny, będziemy to analizować w najbliższych dniach na zarządzie związku. Ale to wśród nich musimy szukać wsparcia dla Justyny. Dziewczyny są dobrze wyselekcjonowane, to są najlepsze z Polek w chwili obecnej.
Kto jeszcze jest bliski światowemu poziomowi?
- Taką naszą nadzieją jest na przykład Ewelina Marcisz, która ukończyła szkołę dwa lata temu, ale boryka się z kłopotami zdrowotnymi. Jeśli sobie z nimi poradzi, to jest to dziewczyna, która może dołączyć do tej grupy. Na razie mamy to co mamy.
A młodsze roczniki?
- W juniorkach młodszych jest kilka fajnych dziewczynek, ale to wymaga spokojnej pracy. One się nie nadają jeszcze do tego, aby je włączyć do grupy szkoleniowej i przygotowywać do najważniejszych imprez. Myślę, że będzie można wyselekcjonować kilka z nich do kolejnego etapu szkolenia.
Czyli wszystko układa się pomyślnie.
- Tak.
Prognozy na przyszły rok?
- Na razie martwimy się co zrobić, by przetrwać do przyszłego roku. Mamy trudną sytuację finansową. Zresztą rok rocznie szarpiemy się i zastanawiamy co dalej.
W jakim sensie „co dalej”?
- Żyjemy w niepewności, która siłą rzeczy udziela się też zawodnikom. Chcą trenować i zrobimy wszystko co się da, choć brakuje nam już trochę sił. Staramy się pozyskiwać dodatkowe środki od sponsorów, samorząd również się stara. Czasami jakiś rodzic zorganizuje wsparcie.
Czy to znaczy, że bez przychylności sponsorów funkcjonowanie szkoły jest zagrożone?
- Tak. Autentycznie jesteśmy zagrożeni likwidacją. Specjalizujemy się w sportach zimowych szkoląc młodzież w siedmiu dyscyplinach. Nasza szkoła jest jedną z największych tego typu w Polsce. Jesteśmy samodzielną placówką. Zatrudniamy 14 trenerów, co jest bardzo dużym obciążeniem budżetu, do tego płace dla pozostałych pracowników, utrzymanie budynku, internatu, media. Otrzymujemy dotację z Powiatu Tatrzańskiego, który nas zorganizował i mocno wspiera, ale byt szkoły oparty jest w największym stopniu o środki z Ministerstwa Edukacji Narodowej, które przyznaje subwencje na ucznia.
Są niewystarczające?
- Chcemy, by były choć zrównane z subwencjami dla szkół artystycznych. Cały czas nie możemy zrozumieć, dlaczego uczniowie uprawiający sport nie mogą być traktowani na równi z koleżankami i kolegami ze szkół artystycznych. Dlaczego nie można nas potraktować tak samo? To nas boli. Stawia się nas w sytuacji takiej, że z roku na rok czujemy niepewność.
Jest cały czas źle, czy coraz gorzej?
- Starostwo otrzymało w tym roku na edukację w całym powiecie mniej pieniędzy o milion 400 tysięcy. To duże cięcie. Przy czym jeśli ma jakieś środki, które może przekazać, to nam je daje. Walczymy jak możemy, a pomimo to nasza szkoła po raz kolejny jest zagrożona. Brakuje nam 600 tysięcy, by związać koniec z końcem. Realnie grozi nam likwidacja, jeśli nie uda się nic wymyślić. Stres i niepewność. Mamy wyniki, nasi absolwenci zdobywają medale, nasi uczniowie również. Potrafimy udowodnić swoją wartość. Czujemy się potrzebni i doceniani, ale niekoniecznie przez ministerstwo.
Może się nie przypominacie? Informujecie urzędników o kłopotach?
- Poszły pisma do Ministerstwa Edukacji Narodowej, rozmawialiśmy zresztą również z panią Minister Sportu, skąd otrzymujemy dotacje na szkolenie sportowe, które obecnie zabezpiecza minimum działalności sportowej naszej szkoły.
W jakich warunkach pracujecie?
- W ciężkich, ale się nie poddajemy. Realizujemy zadania nie mając m.in. sali gimnastycznej. Korzystamy z obiektów COS-u, za co musimy płacić. Obiekty specjalistyczne (skocznie, trasy biegowe) Centralnego Ośrodka Sportu są przestarzałe, nie spełniają wymogów, nie mają homologacji, przez co nie mogliśmy np. korzystać ze średniej skoczni. Borykamy się na co dzień z szeregiem problemów. Tak naprawdę tylko z nazwy jesteśmy szkołą „mistrzowską”, natomiast warunki w jakich pracujemy mistrzowskie nie są. Mamy zdolne dzieci, ambitne, które chcą uprawiać sport. Mamy zdeterminowanych nauczycieli, oddanych trenerów, doświadczonych, sprawdzonych szkoleniowców, ale co z tego? Za chwilę przez to wszystko z czym musimy się zmagać zabraknie nam motywacji do pracy i będziemy mieli wszystkiego zwyczajnie dosyć. To nie może być tak, żeby każdego roku walczyć o być albo nie być. W dodatku za każdym razem musimy udowadniać, że zasługujemy na to, żeby istnieć i drżymy czy się uda. Każdy człowiek potrzebuje otuchy, my również. Bezskutecznie upominamy się o to na co naszym zdaniem w pełni zasługujemy. Dotyka nas uczucie bezsilności.
Jesteście każdego roku rozliczani z wyników?
- Jesteśmy rok rocznie rozliczani z wyników edukacyjnych i sportowych. Stres, brak stabilizacji, brak komfortu pracy. Chcemy planować przyszłość. Chcielibyśmy się rozwijać, rozszerzać swoją działalność, zwiększać ofertę. Coraz więcej dzieci rwie się do sportu. Pojawia się czasem żal, bo wiemy, że moglibyśmy dać im więcej, gdybyśmy tylko spotkali się z życzliwością, a przede wszystkim zrozumieniem. Albo z równouprawnieniem, przynajmniej.
Dzieci rwące się do sportu to powód do radości.
- Tak. Jesteśmy w szalenie ważnym, wyjątkowym momencie rozwoju w Polsce sportów zimowych. Doczekaliśmy się wreszcie autorytetów. Mogę je zapraszać na spotkania z uczniami. Nie ma nic bardziej motywującego do pracy dla młodych zawodników i zawodniczek jak możliwość rozmowy z mistrzem. Mają motywację. Justyna Kowalczyk, Kamil Stoch, Krystyna Pałka, Luiza Złotkowska, Natalia Czerwonka, Kasia Woźniak – to wizytówki naszej szkoły, absolwenci, którzy często nas odwiedzają. Spotykają się z młodzieżą, dzielą swoim doświadczeniem i zachęcają do systematycznej pracy. Przyjdzie czas, że będą przekazywać swoją wiedzę i wsparcie młodszemu pokoleniu, jak to czyni obecnie Adam Małysz. Młodzi chłopcy sami podkreślają, jak ważna jest dla nich jego obecność. Ze sportem nie rozstał się Tomasz Sikora. Udanie rozpoczął pracę z młodzieżą, dla której jest niekwestionowanym autorytetem i dowodem na to, że można. To coś fantastycznego. Tego nam brakowało. Błysku, wyniku sportowego i współczesnych autorytetów.
Na szczęście to się zmieniło.
- Wcześniej w sportach zimowych mieliśmy talenty, ale nie mieliśmy wybitnych osiągnięć. Wreszcie się doczekaliśmy. Nasi mistrzowie, nasi absolwenci są dowodem na to, że można. Na przykład w biegach przez lata nie wierzyliśmy, że można zdobywać medale. Justyna udowodniła, że ciężką pracą, talentem i hartem ducha można dojść do tak wysokiego poziomu. I to pójdzie, tylko musimy mieć możliwość spokojnej pracy. Musimy być elastyczni na zmiany. Zmieniają się konkurencje, zmieniają się metody treningowe, musimy posiadać nowoczesny sprzęt, by nie odstawać od pozostałych. Na to potrzebne są środki, a tych jest coraz mniej. Zmniejsza się wsparcie finansowe z Ministerstwa Sportu, które trafia do nas za pośrednictwem Polskich Związków Sportowych (narciarskiego, łyżwiarstwa szybkiego, biathlonu, snowboardu – dop. redakcji) i ma za zadanie zabezpieczyć koszta związane z organizacją i uczestnictwem młodzieży w zawodach, obozach, czy zakupie sprzętu. Chcemy iść do przodu, a nie dreptać w miejscu bądź się cofać…
Może jest jednak jakieś światełko w tunelu?
- W obecnej sytuacji mamy związane ręce. Mamy piękny teren, wspaniały plan budowy sali gimnastycznej z zapleczem do odnowy biologicznej i rozbudowy części dydaktycznej. Marzymy o realizacji tych planów. Jeśli udowodniliśmy, że powinniśmy istnieć w systemie szkolenia, to stwórzmy chociaż jedną w Polsce szkołę z prawdziwego zdarzenia w sportach zimowych. Ileż można opierać się na półśrodkach. Zwłaszcza na tym etapie edukacji, kiedy kształtujemy młodego człowieka, motywujemy do uprawiania sportu i zaszczepiamy wyczynowe podejście. Tymczasem wciąż skazani jesteśmy na prowizorkę. Gdyby nie determinacja i miłość do sportu to już by nas nie było.
Nie ma nikogo, kto mógłby nie „wysłuchać”, tylko „usłyszeć” o kłopotach? Przecież cały kraj pasjonuje się osiągnięciami sportowców. Telewizje chwalą się rekordami oglądalności.
- Ja się nie mogę skarżyć. Jak się kiedyś poskarżyłam w ministerstwie, że chciałabym poprawić warunki treningowe uczniom, to mi powiedzieli, żebym zrezygnowała z danej dyscypliny, skoro nie mam warunków do treningu. Tak to wygląda. To nie jest problem ministerstwa, to jest nasz problem i problem samorządu. Oni się tym nie przejmują.
Może nie trzeba się poddawać i pukać do wrót Ministerstwa Edukacji Narodowej?
- Oczywiście. Ale odbijamy się tam jak od ściany. Jeśli problemem jest zmiana rozporządzenia o funkcjonowania szkół mistrzostwa sportowego? W czerwcu złożyliśmy propozycje do rozporządzenia, które ułatwiłyby funkcjonowanie szkół naszego typu, a pani minister wydaje w październiku rozporządzenie, w którym w dwóch zdaniach są tylko kosmetyczne zmiany, nic nie wnoszące. To o czym tu mówić… Wyraziliśmy również swoją opinię na ten temat u Minister Sportu, podczas spotkania. Na razie cisza. Czekamy.
Czyli Ministerstwo Edukacji Narodowej w umiarkowany sposób docenia i dba o dzieci chcące wyczynowo uprawiać sport i reprezentować nas na arenie międzynarodowej?
- Zabiegamy jedynie o to, by zrównać subwencje na szkoły mistrzostwa sportowego z poziomem subwencji dla szkół artystycznych. Zwłaszcza chodzi o szkoły będące samodzielnymi placówkami, specjalistyczne, w których każdy uczeń uprawia sport. Zabezpieczamy naukę i szkolenie w okresie sześciu lat. Od gimnazjum do końca liceum. W każdym oddziale uczniowie uprawiają siedem dyscyplin. To wielki wysiłek organizacyjny, ale udaje nam się wszystko skoordynować. Potrafimy sobie z tym poradzić. Marzymy jednak, by móc normalnie funkcjonować, by skupić się na pracy, na rozwoju. Jak na razie cieszymy się z tego, że udaje się przetrwać. Nie chcemy żyć wiecznie na minimum, na granicy egzystencji szkoły. Staramy się wypełniać obowiązki edukacyjne i szkoleniowe na najwyższym poziomie. Chcemy, by było to doceniane.
Czy ministerstwo ze swojej strony wychodzi z jakimiś inicjatywami?
- Tak. Na przykład usłyszałam sugestię, że nasza szkoła, mimo że nasi uczniowie bezpośrednio zasilają kadry, jest zbyteczna. Że lepszym systemem jest, by dziecko chodziło do normalnej szkoły i trenowało w ośrodkach sportowych. Tymczasem w naszych dyscyplinach, w sportach zimowych, popołudniowo-wieczorne treningi oznaczają tak naprawdę treningi o zmierzchu bądź w ciemnościach. Nie mamy sztucznie oświetlanych obiektów, które pozwoliłyby na takie rozwiązanie. Więc jak to zrobić, nawet jeśli? Poza tym czy zasadne jest demontowanie systemu, który przynosi efekty? Trzon kadr olimpijskich w skokach narciarskich, biegach, narciarstwie alpejskim, biathlonie, łyżwiarstwie szybkim czy snowboardzie to nasi absolwenci. Wymienianie reprezentantów Polski, którzy opuścili mury naszej szkoły zajęłoby naprawdę dużo czasu. Nie chcę tego robić teraz także dlatego, by kogoś nie pominąć.
Sportowcom trudno potem rozstać się ze sportem, więc wychowujecie jednocześnie przyszłą kadrę trenerską.
- Tak. Absolwenci zasilają ekipy, są trenerami, serwismenami, otaczają trenerów Kruczka czy Wierietielnego. Większość z nich idzie na AWF, kontynuują rozwój. Myślę, że spełniamy swoją misję. Dziwię się czasami sama, że w takich warunkach mamy tyle osiągnięć i nam się to wszystko udaje. To chyba jakiś cud (śmiech).
Moglibyśmy spędzić na rozmowie wiele godzin. Długo jest pani związana ze szkołą?
- 34 lata. Podjęłam tu pracę zaraz o studiach, byłam trenerką, między innymi Justyny Kowalczyk w pierwszej klasie liceum. Od 13 lat jestem dyrektorem, dlatego tak bardzo walczę o przyszłość szkoły.
Pani marzenia po naszej rozmowie są łatwe do przewidzenia.
- Byśmy byli tak samo traktowani jak szkoły artystyczne i szkoły etniczne, narodowościowe. To nie będzie duży koszt, ale zagwarantuje nam komfort pracy i pozbawi lęku o jutro. Marzę o rozbudowie szkoły, a przed wszystkim o tym, byśmy jak najczęściej słyszeli Mazurka Dąbrowskiego. To najbardziej wzruszające chwile ze wszystkich miłych, jakie się w życiu zdarzają.
Dziękuję za rozmowę.
Marek Kaleta