Ich liczba topniała z kolejki na kolejkę i w końcu zostało tylko trzech. Z różnych powodów z boisk Ekstraklasy zniknęli Burić, Dragojević, Kelemen, Pareiko, Pernis, Pesković i Szlakotin. Bronienie w naszej Ekstraklasie znów stało się bardzo polskim sportem. Honoru cudzoziemców bronią, trzeba przyznać, że na bardzo dobrym poziomie, tylko Kuciak, Zajac i Zubas. Ten ostatni po raz siódmy zachował czyste konto.
Czy Polak, czy obcy, na bramkarzy raczej w mało którym klubie narzekają. Gorzej z napastnikami. Znormalniał Ljuboja, w Lechii, Śląsku, Wiśle i Pogoni w ogóle nie mają kim straszyć, dopiero po 180 dniach obudził się Teodorczyk, o wiele, wiele dłużej, bo trzy lata na następnego gola w Ekstraklasie czekał Bartosiak, który sprawił mi największego psikusa. Po meczu Bełchatowa z Polonią kolejkę wcześniej był moim faworytem do tytułu najgorszego napastnika tej rundy, a konkurencję miał przecież silną. Idźmy dalej. Jelenia jeszcze nie okiełznał trener Nawałka i ten gra, jak chce: w Wielkich Derbach Śląska jak za najlepszych lat, w Bełchatowie jakby naraz odezwały się wszystkie dawne kontuzje. W Jagiellonii bez Frankowskiego, który coraz częściej wchodzi tylko na zmiany, ani rusz. Demjan to biały kruk, jeszcze Korzyma i Papadopulosa zaliczyć mi wypada do tego samego stada.
Gdybym miał budować podium na podstawie weekendowych meczów, to w tym roku postawiłby je bardzo nisko. Prawdopodobni medaliści jak jeden mąż wygrali po 1:0, jak jeden i to porządnie zmęczony mąż wygrali po nudnej, topornej, denerwującej, po prostu złej grze. Oglądając popisy potencjalnych pucharowiczów, spać się chciało nawet na stojąco. Na tym tle Kosecki zadziałał jak mocne espresso przy niskim ciśnieniu. Pobudził, choć nie na długo. Wystarczyło jednak, żeby Legia odparła pierwszy atak Lecha. Powoli zaczyna się podgrzewanie atmosfery przed hitem 27 kolejki, hitem całego sezonu (Legia – Lech, 18 maja). Mnie ogarnia sceptycyzm. Niby wiem, że gra pójdzie o mistrza, że na Pepsi Arenie zobaczymy prawie wszystko to, co najlepsze oferuje nam Ekstraklasa. Jednak jakoś łatwiej niż wielkie widowisko wyobrazić mi sobie konferencję pomeczową, na której trenerzy będą mówić o stawce pętającej nogi, o presji, o wyniku ważniejszym niż styl, o respekcie dla rywala i tym podobnym mydleniu oczu. Skoro teraz Legia boi się Lecha, Lech Legii, a piłkarze obu klubów nie sprostają presji, to co będzie jak zagrają o Ligę Mistrzów?
Tomasz Lipiński
Canal+