Agnieszka Radwańska zwyciężyła w finale turnieju w Sydney 6/0 6/0. Jej rywalką była Dominika Cibulkova. Tydzień wcześniej krakowianka cieszyła się z tryumfu w Auckland. Tak doskonały początek sezonu w przeddzień Australian Open jednych bardzo cieszy, a drugich napawa niepokojem, gdyż Radwańska rozegrała w dwa tygodnie 9 spotkań. Tymczasem wiele zawodniczek oszczędza siły na zawody wielkoszlemowe w Melbourne. Ani Szarapowa, ani Serena Williams, ani Azarenka (liderka rankingu) nie zdecydowały się na taki krok, a jeśli nawet, to np. z powodu ogłaszanych urazów panie wycofywały się z turniejów w trakcie ich trwania.
Jedno jest pewne. Organizatorzy zawodów z pewnością kochają Isię za to, że jeśli już pojawia się na turnieju przyjmując zaproszenie, to można na nią liczyć. To naturalne, że z punktu organizatora ważne jest to, by kibice mieli szansę obejrzenia tenisistek zajmujących w rankingu wysokie miejsca nie tylko w pierwszych rundach imprez, ale także w decydującej fazie.
Czy Radwańska nie naraziła się przed Australian Open na zbyt duży wysiłek? Obaw co do liczby rozegranych spotkań Agnieszki Radwańskiej nie podziela była tenisowa mistrzyni Polski Katarzyna Strączy. Wręcz przeciwnie – uważa, że turnieje są dla niej doskonałą formą przygotowania do Australian Open.
SW: Miło popatrzeć na pewne zwycięstwo Radwańskiej, tzw. „rower” – 6/0 6/0.
KS: – Mecz szybki, bez historii, może poza jedną – w pierwszym secie to Cibulkova miała duże szanse na prowadzenie i to 4/0. W pierwszym gemie prowadziła 40-15, ale zaraz potem popełniła 4 niewymuszone błędy z rzędu. W następnych gemach miała po 30-0. Jej gra wyglądała tak, jakby miała zamiar „zniszczyć” przeciwnika, zamiast grać inteligentnie.
Z Agnieszki emanował na korcie spokój.
- Tak. Widać było, że nie przejmowała się dobrymi początkami gemów w wykonaniu rywalki. Polka wyszła na kort przekonana, że tenisistki takie jak Cibulkova, czyli dążące do jak najszybszego zakończenia wymiany, skazują się same na popełnianie błędów, na które Agnieszka cierpliwie czekała i się doczekała.
Czy dla krakowianki nie jest zbyt wielkim obciążeniem udział w dwóch turniejach przed Australian Open i to turniejach granych do końca, czyli do finałów? To razem 9 meczów.
- Dużo zależy od tego, jak dobrze jest przygotowana do sezonu. Myślę, że dobrze, skoro decyduje się na taki scenariusz. Poza tym warto podkreślić, że Agnieszka jest specyficzną zawodniczką. Moim zdaniem w jej wypadku większe korzyści daje rozgrywanie spotkań, a nie typowy trening. Agnieszka lubi się rozegrać. To jest jej sposób na osiągnięcie formy. W poprzednich sezonach często mogliśmy zaobserwować jak gra lepiej z meczu na mecz. Takie mecze to przecież również dobry trening. W Melbourne nie będzie wychodzić na kort codziennie, więc nie powinno być problemu.
Czy zmieniło się coś w grze Radwańskiej? Takiego początku sezonu jeszcze nie widzieliśmy.
- Widać, że przyłożyła się do serwisu. Ma znaczenie lepszy procent pierwszego podania. To na pewno. Może jej serwis nie jest atomowy, ale jest bardzo precyzyjny, a to wystarcza. Zwłaszcza w walce z zawodniczkami, które próbują ją od razu „zabić” returnem, narażając się przez to na błąd. Agnieszka popisuje się znacznie częściej dokładnym długim serwisem. Jest cierpliwa. Nie ma zakodowanej potrzeby przejęcia inicjatywy. Te turnieje to pokazały. Pokazały również, że ma więcej pewności siebie.
Nie jest poobklejana plastrami.
- To bardzo ważne. Nie ma kłopotów ze zdrowiem. Ważne jest również to, że jest chudziutka, nie ma „boczków”. Świetnie wygląda, nie jest masywna. Jest taka… „fit”.
Rozmawiał Marek Kaleta
Pierwsza runda turnieju Australian Open:
Agnieszka Radwańska (4) – Bojana Bobušić (AUS, 307)
Urszula Radwańska (31) – Jamie Hampton (USA, 71)
Jerzy Janowicz (26) - Simone Bolelli (ITA, 80)
Łukasz Kubot (76) – Daniel Gimeno-Traver (ESP, 71)