W niedzielne popołudnie Justyna Kowalczyk po raz czwarty wygrała prestiżowy cykl Tour de Ski. Jednocześnie niewiele brakowało, by Kamil Stoch po raz pierwszy w karierze stanął na podium Turnieju Czterech Skoczni (zajął 4. miejsce). W tym samym czasie Adam Małysz walczył na trasie Rajdu Dakar. Drugi etap rywalizacji był dla niego dość pechowy. Wraz z Rafałem Martonem (pilotem) najpierw się zakopał i stracił około pół godziny, po czym przejeżdżając przez rzekę w wyniku uderzenia w kamień musiał zmieniać koło. Stracił do zwycięzcy Stephane’a Peterhansela ponad 42 minuty, zajął 25. miejsce. Krzysztof Hołowczyc był ósmy (strata 14 minut). To dopiero początek rajdu. Jesteśmy bardzo ciekawi, jak potoczą się dalsze losy rywalizacji.
Zapraszamy na I część spotkania z Adamem Małyszem, który udzielił nam wywiadu w ostatnich dniach minionego roku. Ekskluzywną rozmowę przeprowadził Igor Błachut.
Dzisiaj o uzależnieniu od Dakaru i okolicznościach, w jakich Małysz zasiadł za kierownicą samochodu do rajdów terenowych.
Igor Błachut: Czy Dakar uzależnia?
Adam Małysz: – Sport na pewno uzależnia, ale też przede wszystkim sam Dakar uzależnia. Kiedy jechałem pierwszy raz, wielu z zawodników, którzy to przeżyli i ścigali się na Dakarze, mówili, że jak już raz pojedziesz, to będziesz chciał tam wrócić. Mimo wszystko. I naprawdę; dostaje się potwornie w tyłek, ale człowiek chce wracać. I jeszcze nie dotarliśmy do kraju z powrotem a już snuliśmy plany, jak by to było fajnie pojechać znowu… Takim autem, tu byśmy to poprawili, tu byśmy coś zrobili inaczej… tak, że już tam na miejscu były plany kolejnego Dakaru, chociaż wiadomo, że było to tylko snucie marzeń. Ale na pewno warto realizować to, co się wcześniej założy i dążyć do tego.
Czy od razu pojawił się plan, żeby się ścigać w największych i najbardziej prestiżowych imprezach? Czy może najpierw zasmakowałeś w tym i pomyślałeś – a może warto by spróbować w Dakarze?
- Na samym początku, jeszcze zanim skończyłem karierę skoczka narciarskiego, przyszły do mnie pewne osoby, które wcześniej miały coś do czynienia – może nie z Dakarem, ale z rajdami terenowymi – i ich propozycja była taka… Od razu z grubej rury: „Czy bym nie pojechał z nimi na Dakar?” Ja na początku się uśmiechnąłem i mówię: „No, dobra, dobra… ale jako kto?” „No jak to, kto? Jako kierowca!”. I zrobiło mi się troszkę inaczej jakoś… Zawsze oglądałem ten rajd, ale nie przypuszczałem, że kiedykolwiek pojadę tam jako kierowca. Raczej to było tak, że oglądając tych ludzi, myślałem sobie: „No, wariaci… Jadą na taką wyprawę, właściwie w ciemno, ścigają się w nieznanym terenie…”. Nigdy nie sądziłem, że będzie mi dane tam wystartować. Wtedy więc jeszcze powiedziałem im, choć gdzieś tam miałem w planach zakończenie kariery, że jestem skoczkiem narciarskim i że dopóki jestem skoczkiem, to na pewno nie będę o tym myślał. Jeżeli będą zainteresowani, jak skończę skakać, to mogą się do mnie odezwać. I nie trwało długo po tym, gdy ogłosiłem zakończenie kariery, kiedy odezwał się telefon i tak jakoś od razu poszło o całą stawkę, czyli chodziło o ten Dakar. A te wszystkie mniejsze rajdy były raczej na dodatek. Zafascynowałem się tym bardzo. Wcześniej miałem jakieś pojęcie, ale nie przypuszczałem, że tym samochodem, którym oni chcą jechać, damy radę ukończyć ten wyścig. Ale projekt był, wszystko super wyglądało i dlatego się zdecydowałem.
Wszystko przebiegało zgodnie z oczekiwaniami?
- Pierwsze moje jazdy na poligonie w Drawsku sprawiły, że od razu się troszkę uspokoiłem – czy może raczej, przeraziłem. Jak wybiło nas na trzech muldach, to miałem dosyć, bo nie wiedziałem, co w ogóle jest grane. Ale to zawsze tak jest, że jak się pakujemy w coś, czego do końca nie znamy i kiedy dochodzi do jakiejś przygody, czy nieprzewidzianej sytuacji, to troszkę człowiek musi przysiąść na ziemi i zdaje sobie sprawę, że przesadzać nie wolno. Że trzeba znać swoje granice i wiedzieć, w jakim miejscu się jest. Doświadczenie, którego się nabiera podczas Dakaru, jest potężne. Ale nie od razu Kraków zbudowano; tutaj naprawdę potrzebny jest czas i przede wszystkim trening, trening i jeszcze raz trening. A, że ja się treningu nigdy nie bałem, to się tego podjąłem i trenowałem.
Po raz drugi po siedemnastu latach startów Sylwester w domu. Wcześniej zgrupowania i zawody na to nie pozwalały. W powszechnym mniemaniu to nie jest do końca normalna rzecz, że człowieka więcej w domu nie ma, niż jest.
- Ale to w pewnym momencie staje się elementem trybu życia. Jeśli jest się tak od tego uzależnionym i w pewnym momencie zaczyna się to zmieniać, kiedy człowiek osiądzie, to bardzo często zawodnikom zdarza się nawet wpadać w depresję. Nie potrafią sobie znaleźć miejsca, nie mogą się pogodzić z tym, że coś się zmieniło, że coś jest inaczej… Różne rzeczy się wtedy dzieją. Jeśli chodzi o mnie – w depresję to może bym nie wpadł, ale wcześniej sobie marzyłem, że jak zakończę karierę, to przez dwa-trzy lata nic nie będę robił, tylko siedział w ogrodzie czy przed telewizorem, coś tam majstrował i po prostu odpoczywał od sportu. Tyle, że im było bliżej tego zakończenia, tym gorzej wyglądała taka perspektywa, nie wyobrażałem już sobie tego. Kiedy więc przyszła propozycja wejścia w sport motorowy, to było to dla mnie trochę jak zbawienie. Bo robię dalej to, co lubię, jest to moją pasją, chcę się rozwijać, zostają sponsorzy… To jest bardzo ważne. Nie wyobrażam sobie, żebym miał robić coś, co nie sprawia mi przyjemności. To by było dla mnie strasznie męczące. A wiem, że wielu ludzi robi coś z musu, żeby tylko mieć co do garnka włożyć..
Wkrótce kolejna część rozmowy, m.in. podobieństwach jazdy samochodem ze skokami narciarskimi, a potem o stresie, który towarzyszy jeździe i podejmowanym decyzjom – oby tym razem obyło się bez kłótni w kabinie.
Zapraszamy
Część II wywiadu z Adamem Małyszem – kliknij