Nasza Ekstraklasa jest najlepsza na świecie! Przynajmniej przez jeden weekend. Nigdzie nie było takiej kumulacji pięknych i licznych goli, thrillerowych scenariuszy meczowych, sinusoidalnych nastrojów i zwyczajnie wspaniałych widowisk. Można? Można! Kiedy nacieszyłem się, poemocjonowałem i w końcu ochłonąłem, to też nie na żarty trochę się przestraszyłem. Bo skoro w jednej kolejce były same hity, co do jednego takie mecze, że mucha nie siada, to co nas czeka w następnej? Wiem, wiem: meczu Legia – Lech reklamować nie trzeba, ale… Żeby te wypróżnione magazynki przynajmniej w połowie zdążyły się naładować.
Jednak w 26. kolejce nie wszyscy grali z wiatrem. Żal Marcina Baszczyńskiego, którego dobre czy złe skutki reformy ligi guzik będą obchodzić, bo wcześniej niż zamierzał zawinie do portu. Po ludzku szkoda Tomasza Frankowskiego, któremu jubileusz trzechsetnego meczu w Jagiellonii i zarazem ostatniego występu przeciw Legii, której przecież tyle krwi napsuł w przeszłości, popsuł nieobliczalny przybysz z Chile. Mieszane uczucia względem Danijela Ljuboji. Niby nabroił, pomylił miejsce i czas i to nie po raz pierwszy ani drugi, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że lubiący spektakularne ruchy prezes Legii zachował się jak piłkarski sęp i z zimną krwią wykorzystał okazję. Ściął głowę Serbowi razem z jego obciążającymi klubowy budżet zarobkami. Umarł król, niech żyje król. Ljuboja stracił szansę na strzelecką koronę, wróciły nadzieje, że zdobędzie ją Wladimer Dwaliszwili. Nie wiem tylko, czy bardziej tego chce Gruzin, czy trener Jan Urban, który zdecydował, że jego podopieczny będzie w Białymstoku wykonywał rzuty karne do skutku. Na szczęście dla Legii udało się już za drugim razem.
No i jeszcze ta nieszczęsna Pogoń. Zespół węgla i papy, pieśni i tańca. Każdy – tylko nie piłkarski. Jeszcze dwa tygodnie temu gotów byłem pójść o każdy zakład, że Pogoń się utrzyma, a Flota nie awansuje. Teraz coś mi się wydaje, że Ekstraklasa nie opuści Szczecina tylko dzięki drużynie ze Świnoujścia.
Tomasz Lipiński
Canal+
Poprzednia kolejka