Ja, ty, my, pan, pani, wszyscy bez względu na klubowe sympatie powinniśmy trzymać kciuki za Wladimera Dwaliszwilego. Nieważne, że Gruzin strzela gole dla Legii ratujące ją z opresji w Pucharze Polski i Ekstraklasie. Ważne, że strzela dla siebie. Jeśli zostanie królem strzelców, to dokona rzeczy bez precedensu w historii naszej ligi, ba – w historii wielu lig, a pewnie takie przypadki jak on na całym świecie dałoby się policzyć na palcach jednej ręki (statystycy już mogą zabrać się do roboty i szukać zatartych śladów). Chodzi oczywiście o to, że coraz więcej wskazuje, iż klasyfikację strzelców wygra piłkarz, który w jednym sezonie po równo reprezentował barwy dwóch klubów. Dwaliszwilemu tak samo dobrze jak na Konwiktorskiej wychodzi na Łazienkowskiej.
Z kolei Aleję Piłsudskiego upodobał sobie Marcin Robak. Dziś w Piaście, kiedyś długo i dobrze w Widzewie. Łodzianie znali go świetnie, wiedzieli czego się spodziewać i dali się zaskoczyć w najbardziej oczywisty sposób. Równanie Robak+głowa=gol okazało się dla nich za trudne. A miłośnicy piłkarskich sentencji mogli sobie gdzieś pomiędzy „piłka jest okrągła a bramki są dwie” i „dopóki piłka w grze wszystko jest możliwe” zapisać: najłatwiej strzelić gola poprzedniej drużynie.
Tym razem przy Bułgarskiej zabrakło rewelacyjnego Bułgara (Tonewa), ale jego nieobecność zrekompensował fanom Lecha Piotr Reiss. Na dwa miesiące przed 41 urodzinami wszedł i zrobił to, po co wracał na ukochany stadion. „Reksio” pokazał piłkarskie pazury, zęby i jak najbardziej ludzki, charakterystyczny dla siebie uśmiech.
Jeszcze odwiedźmy ulicę Słoneczną w Białymstoku, gdzie najmocniej świecił Emmanuel Sarki. Gol z rzutu wolnego a la Cristiano Ronaldo i David Beckham razem wzięci plus asysta, plus wcześniejsza bardzo dobra zmiana w meczu z Legią każą w nim widzieć godnego następcę Kalu Uche. Może Nigeryjczyk okaże się tym kijem, który zawróci Wisłę. Ale to dopiero w następnym sezonie.
Tomasz Lipiński
Canal+
Poprzednia kolejka