Fabrice Santoro, pamiętacie? Francuz „nikczemnego wzrostu”, jak by powiedział pan Zagłoba, grający oburącz i z forhendu, i z bekhendu, co wśród panów jest rzadkością wielką. Nie potrafił „zabić” jedną piłką, ale za to jak zabijał pomysłami na korcie! Doprowadzał tym swoich rywali do rozpaczy. Do tych pomysłów dodać należy znakomite opanowanie techniki. Pete Sampras po trzysetowej porażce w Indian Wells 2002 nazwał go „the Magician” – magik.
Piszę o tym, ponieważ patrząc dziś na grę Agnieszki Radwańskiej przypomina mi się właśnie magik Santoro. Różnic między nimi znaleźć można wprawdzie bardzo wiele, że wymienię chociażby jednoręczny forehand Agnieszki, ale biorąc pod uwagę styl odróżniający i ją, i jego od rywali z kortu, a także nieprawdopodobne umiejętności bronienia teoretycznie przegranych piłek i wychodzenia obronną ręką z trudnych sytuacji, są niemal identyczni. Nie mięśnie, lecz głowa! To głowa ma decydujące znaczenie w rozwiązywaniu sytuacji na korcie.
Santoro spytany kiedyś przez dziennikarza o to, co sprawia, że gra w taki właśnie sposób odpowiedział, że musi szukać innych sposobów, aby pokonać rywali, ponieważ nie ma podobnej siły uderzenia jak oni. Czyż nie odnosi się to w stu procentach również do Agnieszki?
Polka daleko już przeskoczyła francuskiego magika. Jemu nigdy nie udało się tak wysoko awansować w rankingach światowych, nigdy nie grał
w półfinałach Masters, ba, nigdy do tego turnieju się nawet nie zbliżył. Znacznie większa skuteczność Agnieszki, pomijając kilka kwestii, wynika chociażby z tego, że w damskim tenisie, różniącym się tak bardzo od męskiego, iż – jak twierdzi mistrz Wilander – nie powinno się robić w tym względzie żadnych porównań, regularność nie jest cechą wiodącą. Łatwiej o błąd rywalki po kolejnej próbie „rozstrzelania”. Cierpliwość na korcie, jak w życiu, przydaje się.
Witold Domański