Andy Murray czy Novak Djoković mogą śledzić wydarzenia z paryskiego turnieju już tylko w telewizji. Podobnie jak Roger Federer czy Rafael Nadal, którzy w stolicy Francji nie występowali. Piszę o tym nie bez kozery, ponieważ zastanawiam się co sobie myślą o tym dwumetrowym chłopaku z Łodzi patrząc na jego kolejne występy. My Polacy, wiadomo, jesteśmy pod ogromnym wrażeniem. Jak się okazuje nie tylko my. Anglojęzyczni komentatorzy po meczu z Murrayem powiedzieli na zakończenie transmisji „Jerzy, see you in Top 10”. Pewnie podtrzymują swoje zdanie śledząc kolejne występy Janowicza w hali Bercy. Polak imponuje grą niemal na każdym polu. To, że potrafi regularnie serwować z prędkością przekraczającą 230 km/h wiedzieliśmy już od dawna. W tym momencie łodzianin udowadnia całemu światu, że nie jest to jego jedyny atut w grze. Na obserwatorach dyscypliny może robić wrażenie poruszanie się po korcie tego tenisowego giganta. Momentami wręcz zdumiewająco dobra gra w defensywie. Złota rączka przy skrótach à la Agnieszka Radwańska (swoją drogą robi nam się polska tenisowa specjalność). Konsekwencja w poszczególnych wyborach taktycznych czy też umiejętne dopasowywanie tempa gry do aktualnych wydarzeń na korcie. I tak mógłbym wymieniać jeszcze długo…
Tak się zastanawiam pisząc te słowa czy to aby na pewno opis tenisisty zajmującego aktualnie 69. miejsce w rankingu ATP? Jak wiemy pozycja ta nie jest już tak do końca aktualna, bowiem od poniedziałku Jerzy Janowicz zawita w pierwszej „30” zawodowych graczy, a jeśli wygra cały turniej i powiększy swój dorobek o 1000 punktów to zapuka do drzwi pierwszej „20” rankingu. Obok takiej pozycji nie można już przejść obojętnie. Pamiętajmy, że sezon 2012 kończy się, w połowie stycznia mamy Australian Open, gdzie jak wiemy rozstawia się 32 pierwszych zawodników z listy rankingowej. W takiej sytuacji jest wielce prawdopodobne, że najlepszy aktualnie polski tenisista załapie się do tego grona, a nie tak dawno przecież, bo podczas US Open 2012, grał po raz pierwszy w turnieju głównym wielkiego szlema bez konieczności przebijania się przez kwalifikacje… Zatem od eliminacji do grona rozstawionych, od finałów challengerów do finałów turniejów cyklu Masters. Oby tak dalej!
Michał Lewandowski