Pięć rund – o jedną mniej – mógł trwać pojedynek Andrzeja Gołoty z Przemysławem Saletą, gdyby nie przypadek! – Ale tylko być może – podkreśla sędzia ringowy Leszek Jankowiak. Spokój siedzącej tuż obok ringu Marioli Gołoty mógł w konsekwencji przyczynić się do tego, że Andrzej otrzymał kolejną szansę.
Jankowiak przerwał walkę w szóstej rundzie, co i tak nie uchroniło go przed niecenzuralnymi określeniami z ust protestującego, niepogodzonego z porażką pięściarza. – Przerwałem walkę, on wyraził swoje niezadowolenie i miał do tego prawo. Wszystko jest OK – powiedział.
Gdy Leszek Jankowiak rozpoczynał przygodę z boksem zawodowym, Gołota był już wielką postacią. Sędziowanie walki Andrzeja z Przemysławem Saletą określa krótko: – Wielki zaszczyt. Gdy po zakończeniu pojedynku powstrzymywał Gołotę przy linach, jego strój pokrył się potem i krwią. W porę wraz z żoną podjął decyzję, by koszula zamiast do pralki trafiła wkrótce na ścianę jako pamiątka.
To nie był łatwy pojedynek do sędziowania ze względu na napięcie i medialną wrzawę. Walka nabierała sportowych rumieńców. Gdy Gołota zaczął wypluwać szczękę zaczęły się jednak dla arbitra „schody”. Mogło się skończyć różnie, a na pewno kontrowersyjnie, bądź po prostu niechlubnie. „Zacząłem obawiać się takiego scenariusza” – przyznał Jankowiak w ekskluzywnej rozmowie ze Sportowymi Wywiadami.
Nieczęsto sędzia ma okazję prowadzić pojedynki o takiej otoczce jak walka Gołota – Saleta.
Leszek Jankowiak: – Na pewno nieczęsto. To był dla mnie wyjątkowy wieczór. Zwłaszcza, że Andrzej Gołota jest dla mnie wyjątkową postacią. Gdy jako młody chłopak zacząłem się interesować boksem zawodowym, on był ikoną. Teraz, w wieku niespełna 40 lat, miałem zaszczyt sędziować walkę, być może ostatnią w jego karierze i taka okazja może się już nigdy nie powtórzyć. To unikalna sytuacja.
Czy to była trudna walka dla sędziego?
- I tak i nie. Trudna, ponieważ emocje i oczekiwania, jakie towarzyszyły kibicom były bardzo duże. Z tego powodu wiązała się z dużym stresem. Z drugiej strony była dość łatwa, choćby w porównaniu z innym pojedynkiem tej gali. Wcześniej sędziowałem walkę Łaszczyk – Cieślak. Odbywała się w bardzo dużym tempie, co oznacza, że trudniej jest wszystko wychwycić. Wieczorny pojedynek nie mógł być tak szybki. Tak więc ze względu na tempo walka nie była trudna, ale ze względu na ładunek emocjonalny – bardzo ciężka.
Stres towarzyszył przez cały czas?
- Nie, zupełnie nie. Stres pojawił się w momencie, gdy Andrzej zaczął wypluwać szczękę. Ten moment oznaczał dla mnie, że zaczynają się schody.
Ostrzeżenia i w efekcie dyskwalifikacja.
- Tak. Pojawił się kłopot. Za pierwszym razem szczęka wypadła po podbródkowym. Zupełnie normalna rzecz, może się zdarzyć. Za drugim razem została po prostu wypluta. W sumie szczęka znalazła się na deskach chyba pięć razy. Coraz bardziej się obawiałem, że za chwilę walka zakończy się przez dyskwalifikację, a to oznacza, że 13 tysięcy ludzi będzie buczeć i okazywać niezadowolenie. Będzie to jakaś kontrowersja, która może zniweczyć całe to wydarzenie i gorącą, co by nie mówić, atmosferę.
Sędzia jest sędzia. Musi podejmować decyzje.
- Tak, ale jeden powie, że trzeba było dać wypluć jeszcze dwa razy, a ktoś inny, sympatyk Przemka, powie, że już po trzecim razie należało przerwać. Ta walka była czymś innym, niż typowo sportową rywalizacją. Na szczęście wszystko skończyło się tak jak w zawodowym boksie powinno.
Od dyskwalifikacji nie było więc daleko?
- Nie. Mogło się nią skończyć i by się skończyło, bo wyobraźmy sobie najczarniejszy scenariusz. Załóżmy, że pozwalam Gołocie wypluć szczękę kolejne dwa razy i wciąż go nie dyskwalifikuję, po czym w następnej rundzie Andrzej trafia Przemka i jest nokaut. I co? Bez wątpienia spotkałbym się z zarzutem ze strony sztabu Przemka, że powinienem wcześniej zdyskwalifikować Andrzeja.
Mieliby rację.
- No tak. Dlatego po kolejnych wypluciach szczęki zdyskwalifikowałbym Gołotę. Mielibyśmy wtedy dość niechlubne zakończenie i też kontrowersję. Znalazłby się ktoś, kto by powiedział, że mogłem nie być tak restrykcyjny w tej walce.
W rękach sędziego jest zdrowie zawodników. Przychodzi chwila, w której trzeba przerwać pojedynek.
- Już w piątej rundzie był moment, w którym rozważałem zakończenie walki, bo przewaga Przemka Salety robiła się bardzo widoczna. Myślałem, że już zbliża się ta chwila. Nie chciałem podjąć zbyt pochopnej decyzji. Wiemy, że sami zawodnicy od wielu miesięcy czekali na tę walkę. Tak samo kibice w hali i przed telewizorami. Ludzie chcą igrzysk i chcą widzieć przekonującego zwycięzcę. A przy tym wszystkim cały czas miałem świadomość, że obaj pięściarze mają po 45 lat i być może nie wyjdą już więcej na ring. Ich kariera się tu kończy i nie będzie szansy na kolejne walki. To ostatnia okazja dla obu na pokazanie się z dobrej strony. To wszystko gdzieś tam w głowie siedzi.
Czyli niewiele brakowało, by pojedynek zakończył się w piątej rundzie?
- Tak. Ale gdy biłem się z myślami czy już nie kończyć, przypadkowo znalazłem się akurat w takim miejscu ringu, że mogłem nie odwracając głowy zerknąć na panią Mariolę, żonę Andrzeja. Zna go lepiej niż ja, niż ktokolwiek inny. Wciąż siedziała spokojnie i obserwowała, co się dzieje. Nie unosiła się w emocjach, nie odwracała mimowolnie głowy. Gdybym dostrzegł, że jest bardzo zdenerwowana, to może przerwałbym wcześniej. Ale to tylko „być może”. Nie wiem. Oczywiście to tylko niuans, który nie miałby najmniejszego znaczenia, gdybym definitywnie uznał, że to koniec. W każdym razie decyzję o kontynuacji pojedynku uważam za właściwą. Całą rundę, jak się okazało, wszyscy sędziowie przyznali Andrzejowi.
Wkrótce i tak zakończyłeś pojedynek. Przemek „poczuł krew”, a Gołota miał dość. Jak Andrzej przyjął tę decyzję?
- O nie! (śmiech). To nasza tajemnica. To się naprawdę nie nadaje do powtarzania… (śmiech). I nie nadaje się do druku z całą pewnością. Ale uwierz mi, że nie był zachwycony i to bardzo. W pełni go rozumiem, ta walka potoczyła się nie tak jak sobie wyobrażał. Zależało mu bardzo, to tyle przygotowań… Był wściekły, to zrozumiałe. Cóż, przerwałem walkę, on wyraził swoje niezadowolenie i miał do tego prawo. Wszystko jest OK.
Boksem zawodowym zajmujesz się od 12 lat. To była najważniejsza walka w twojej sędziowskiej karierze?
- Jeśli chodzi o ładunek emocjonalny to myślę, że tak. Jeśli chodzi o ciężar gatunkowy pod względem sportowym, to myślę, że nie. Prowadziłem w ringu np. walki Aleksandra Powietkina zanim jeszcze został mistrzem świata, ale już był wielkim pięściarzem i wiązane z nim były potężne oczekiwania finansowe i sportowe. Czyli kwestia prestiżu sportowego pewnie była większa, natomiast jeśli chodzi o pozostałe aspekty, to ze względu na to kim są dla polskiego boksu Andrzej Gołota i Przemysław Saleta, myślę, że była to moja najważniejsza walka.
Wspomniałeś, że ktoś ze znajomych najbardziej zazdrościł ci tego, że mogłeś uściskać Gołotę.
- Tak. Napisał: „Przytulenie Gołoty – bezcenne”. Zresztą właśnie podjęliśmy z żoną decyzję, że nie będziemy prali tej koszuli, tylko ją wstawiam w gablotę i będę miał pamiątkę.
Jest historyczna. Bez wątpienia.
- I na ścianę! Tym bardziej, że jest trochę zakrwawiona, zwłaszcza po tym przytuleniu (śmiech).
Czyli ta koszula jest w takim razie nie tylko pamiątką. To również trofeum! Dziękuję za rozmowę i gratuluję pięknego akcentu w zawodowym życiu.
- Bardzo dziękuję. Jestem bardzo zadowolony, że miałem okazję stać w ringu podczas tej walki. To był przede wszystkim wielki zaszczyt – tak do tego podchodzę.
Rozmawiał Marek Kaleta