Jerzy Janowicz dokonał w tym tygodniu niewątpliwie rzeczy wielkich. Absolutnie nie ośmieliłbym się nazwać niedzielnego występu i meczu z Ferrerem „porażką Polaka w finale”, a na takie tytuły niestety natrafiłem. Nawet jeśli autor nie miał nic złego na myśli. Nieważne, nie będę drążył tego tematu, bo nie jest to w tym momencie aż tak istotne.
Bez wątpienia dla większości, jeśli nie dla wszystkich, był to występ wspaniały. A w zasadzie występy, bo przecież nie mówimy tutaj o jednym meczu tylko o całej serii znakomitych spotkań, które tenisista z Łodzi rozegrał w drodze do finału. To jest fakt godny podkreślenia. Wielokrotnie mamy do czynienia z bohaterami jednego meczu. Jerzy Janowicz jest także bohaterem, ale jednego turnieju i to jakiego! Oby nie jedynego, wiadomo apetyt zawsze rośnie w miarę jedzenia. Dobrze dla Jerzego jak i dla nas, że był to ostatni turniej tego roku w kalendarzu rozgrywek ATP. Jest jeszcze zaczynający się w poniedziałek turniej Masters, ale – rzecz jasna – bez Jerzego Janowicza. Póki co. Kto wie co się będzie działo za rok o tej porze…
Dlaczego uważam, że to dobrze, iż mamy koniec sezonu w kontekście występu łodzianina? Ano dlatego, że trochę będziemy musieli poczekać na kolejny występ Jurka, co moim zdaniem zrzuci z niego presję związaną z oczekiwaniami w kolejnych turniejach. Przynajmniej na razie. Oczekiwania na pewno będą, tak czy inaczej, ale będziemy mieli trochę czasu żeby ochłonąć. Odpoczynek przyda się również głównemu zainteresowanemu, który zafundował sobie niesamowitą porcję wysiłku fizycznego i psychicznego. Jak sam podkreśla, jeszcze to wszystko do niego nie dotarło. Trudno się dziwić. Dokonał rzeczy niebywałych i trzeba się z tym wszystkim teraz oswoić. Okres wakacji w tenisowym kalendarzu z pewnością mu w tym pomoże. A więc udanego urlopu i do zobaczenia w styczniu!
Michał Lewandowski