Przygoda Mariusza Jurasika z wylotem z Kataru do Polski, i perypetie jakie temu towarzyszyły, były w ostatnich dniach królewskim tematem serwisów sportowych we wszystkich możliwych mediach.
Od wylądowania na polskiej ziemi zasłużonego dla naszej piłki ręcznej zawodnika minęło już kilkadziesiąt godzin. Emocje opadają. Dlaczego tak długo kazali Jurasikowi czekać na paszport i na samolot? Może trwałoby to krócej, gdyby Katarczycy nie byli tak bogaci? Mają pieniądze, więc kosztów ponoszonych z tytułu przedłużającego się oczekiwania pana Mariusza na przylot do Polski nie dostrzegali. Cieszmy się, że już wrócił, bo z pewnością nie dostrzegliby tego wydatku przez kilka miesięcy, a zapewne i lat.
Na Mariusza Jurasika czekali wszyscy kibice w kraju. Najbardziej zainteresowani jego obecnością na miejscu byli oczywiście najbliżsi – rodzina, żona Sylwia wraz z dziećmi. Nie było paniki – podkreśliła w rozmowie – było wspólne, długie czekanie.
Sylwia Jurasik: - Wrócił stęskniony. Wiadomo było, że się zjawi, nie wiedziałam tylko kiedy. Po tego typu przygodach radość z ponownego zobaczenia się jest jeszcze większa. Poza dziećmi nie interesowało go nic. Tylko im poświęcał czas. Co do całego tego zamieszania, nie ma o czym mówić, Mariusz też nie chce już do tego za bardzo wracać. Tak naprawdę nie działo się nic aż tak potwornego, co mogłoby stanowić scenariusz do nakręcenia mrożącego krew w żyłach filmu sensacyjnego. Media dramatyzowały trochę za bardzo. Fakt faktem, że było źle, ale nie aż tak tragicznie. Wszystko, co zostało przedstawione w prasie to oczywiście prawda. Musiał czekać na oddanie paszportu, nie miał go. Mieliśmy utrudniony kontakt, praktycznie tylko przez skype’a. To był kłopot, ale przez cały czas wiadomo było, że wróci. Nie wiadomo było tylko kiedy. Trwało to i trwało. Interwencje się przydały. Trzeba dodać, że przez cały czas oczekiwania na wylot z Kataru Mariusz miał zapewniony dobry hotel, wyżywienie. Płacili za wszystko, tylko że wyglądało to trochę tak, jakby im było wszystko jedno jak długo będzie czekał na samolot. A przecież są tak bogaci, że bez problemu mogliby opłacać mu hotel przez dziesięciolecia! Na szczęście wrócił, jest.
Marek Kaleta