Zapraszamy na rozmowę z Martą Domachowską. Polska tenisistka przypomniała się ostatnio publiczności w Katowicach.
Domachowska to zwyciężczyni jednego turnieju cyklu WTA w deblu i trzykrotna finalistka zawodowych imprez w grze pojedynczej. 27-letnia zawodniczka była pierwszą rakietą Polski i wystąpiła w Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie. Jej największym sukcesem był awans do czwartej rundy wielkoszlemowego Australian Open w 2008 roku. Dwa lata wcześniej zajmowała 37. miejsce w światowym rankingu. Była półfinalistką juniorskich turniejów French Open i Australian Open.
W turnieju singlowym BNP Paribas Katowice Open odpadłaś już w pierwszej rundzie. W deblu, wraz z Alicją Rosolską, dotarłyście do półfinału, chociaż rozegrałyście zaledwie jednego seta. Ten wynik w jakiś sposób zrekompensował ci słaby występ w grze pojedynczej?
- Czasami trzeba mieć trochę szczęścia. (śmiech) Nie będę ukrywała, że dużo bardziej zależy mi na singlu. Wiem jednak, że wiele zawodniczek, które grały dużo meczów deblowych, jednocześnie poprawiało swoją dyspozycję singlową. Chciałabym, by w moim przypadku było podobnie.
Ostatnio pojawiły się sugestie, abyś w najbliższym czasie postawiła na debla kosztem singla. Jak odbierasz ten pomysł?
- Myślę, że nie będę ograniczała singla. Uważam, że jedno z drugim da się połączyć. Jeśli chodzi o starty w deblowych turniejach, to zwłaszcza po występach w tych rangi WTA pojawiają się strasznie duże różnice co do miejsc zajmowanych w rankingu. W poprzednich latach, kiedy praktycznie w ogóle nie grałam w debla, byłam 350. Teraz po dwóch turniejach zagranych z Alą jestem już w okolicy dwusetnej lokaty. Jeśli jeszcze awansuję, zrobi się znaczna różnica w stosunku do miejsca w rankingu singlowym.
Od dłuższego czasu mówisz o tym, że twoim celem jest powrót do pierwszej setki rankingu WTA w grze pojedynczej, ale nic z tego nie wychodzi. Nie miałaś chwil zwątpienia?
- Oczywiście, że były chwile zwątpienia. I to nie jedna czy dwie… Mimo wszystko uważam, że jeśli – odpukać – jestem zdrowa, nic mi nie dolega i czuję się na siłach, to powinnam dalej próbować. Wciąż czerpię radość z tenisa, na treningach gra mi się dobrze i myślę, że ta niekorzystna karta musi się w końcu odwrócić.
Jaki wpływ mają na ciebie pojawiające się zewsząd słowa krytyki?
- Tak naprawdę już się uodporniłam. Kiedyś bardziej brałam to wszystko do siebie, ale nasłuchałam się na swój temat tyle różnych rzeczy, że chyba nic już mnie nie zaskoczy. Zdaję sobie sprawę, że rozegrałam sporo słabych meczów, które nie powinny się wydarzyć, ale jednak się wydarzyły. Jestem w takim momencie kariery, że gram tylko po to, aby sobie udowodnić, że wciąż jeszcze mogę. Nikomu innemu nie muszę niczego udowadniać, wszystkie koszty związane ze startami w turniejach pokrywam sama, więc nie jestem od nikogo uzależniona. Robię to tylko dla siebie.
Skoro już wspomniałaś o kwestiach finansowych, to czy aktualnie gra w tenisa w ogóle ci się kalkuluje?
- W tym momencie nie, kompletnie mi się nie kalkuluje. Taki stan utrzymuje się od czasu, kiedy startuję w ITF-ach, czyli od około dwóch lat. Organizatorzy zawodów tej rangi nie pokrywają kosztów hotelu ani wyżywienia, a zarobki są zdecydowanie mniejsze niż w turniejach WTA. Nie ukrywam, że nie jest łatwo, ale… jakoś jeszcze daję radę! (śmiech)
Czym się różni obecna Marta Domachowska od tej, która kilka lat temu znajdowała się w czołowej czterdziestce światowego rankingu?
- Na pewno w tamtym czasie na korcie byłam bardziej pewna siebie i dużo spokojniejsza. Wiele porażek sprawiło, że teraz zdecydowanie mi tego brakuje. To zresztą widać podczas meczów. Często zdarza się, że proste błędy czy głupio przegrane piłki odbijają się na mojej grze nawet w kilku kolejnych gemach. Kiedyś takie sytuacje miały miejsce bardzo rzadko, co z kolei przekładało się na wyniki.
Twój były trener Mario Trnovsky powiedział: „Kilka lat temu rywalki nie były przyzwyczajone do ofensywnego stylu Marty. Teraz to się zmieniło i nawet niżej notowane zawodniczki są na taką grę przygotowane”. Zgodzisz się z tym?
- Ja widzę to trochę inaczej i twierdzę, że kluczowa jest pewność siebie. Wydaje mi się, że kiedyś dziewczyny też potrafiły grać szybko, ofensywnie i pod tym względem aż tak dużo się nie zmieniło. W swoim najlepszym czasie potrafiłam grać długie wymiany, często je wygrywałam, a teraz brakuje mi cierpliwości i pewności. To sprawia, że w meczach często zdarza się, że psuję co drugą-trzecią piłkę i to jest największym problemem.
W lutym pojawiłaś się na okładce Playboya. Jak długo zastanawiałaś się nad propozycją wzięcia udziału w sesji i czy nie obawiałaś się komentarzy – które zresztą pojawiły się po ukazaniu się tamtego wydania – że skoro Marcie nie idzie na korcie, to podbije popularność dzięki kolorowym czasopismom?
- Propozycję sesji otrzymałam już dużo wcześniej, ale wtedy byłam jeszcze zbyt młoda i nie widziałam siebie w takiej roli. Teraz jestem starsza, mam 27 lat i postanowiłam spróbować. Od razu zaznaczę, że nie zdecydowałabym się na to, gdyby sesja miała być całkiem nago. To w ogóle nie wchodziło w grę. Myślę, że takie zdjęcia jakie zostały zrobione, a więc delikatne, to nie jest nic takiego z czym można mieć problem.
Twój partner Paweł Korzeniowski nie miał nic przeciwko?
- Nie, nie… W zasadzie wszystko zależało od tego, jak te zdjęcia miały wyglądać. Myślę, że gdyby były bardziej rozbierane, to i Paweł by tego nie przeżył i mój tata również. (śmiech)
Na koniec zapytam czy wierzysz w to, że najlepszy wiek dla sportowców to 28-30 lat?
- Ha, ha, ha, chyba muszę zacząć w to wierzyć! Teraz wiele dziewczyn pokazuje, że w tym wieku można rywalizować na wysokim poziomie. Niektóre z nich, jak Roberta Vinci, która jest ode mnie starsza o trzy lata, mają swój najwyższy ranking w karierze. Z kolei Francesca Schiavone w wieku 30 lat zdobyła swój pierwszy wielkoszlemowy tytuł. O Serenie Williams nie będę nawet mówiła, ponieważ jest ewenementem. Najważniejsze, żeby zdrowie dopisywało, bo jeśli nie ma z tym problemów, to można grać dłużej. Jeśli chodzi o mnie, to cieszę się, że jestem zdrowa, bo gdyby mi coś dolegało, to pewnie nie grałabym już w tenisa.
Czyli możesz zadeklarować, że Marta Domachowska nie składa jeszcze broni?
- Oczywiście, będę walczyć dalej!
Rozmawiał Marcin Michalewski