Wygrywając wybory prezydenckie Barack Obama, świadomie lub nie, złamał pewną zasadę, która dotychczas dla wielu była wytyczną jak kompas. Tzw. „Redskins Rule”, na podstawie której można było wskazać zwycięzcę amerykańskich wyborów prezydenckich, zawiodła po raz pierwszy w przeszło półwiecznej historii.
Ktoś zapyta, co to wszystko ma wspólnego ze sportem? Dla kibiców futbolu amerykańskiego sprawa jest więcej niż oczywista. Chodzi o zespół NFL ze stolicy USA, czyli Washington Redskins.
Zasada mówiła zaś mniej więcej tyle: jeśli w ostatnim spotkaniu poprzedzającym wybory prezydenckie stołeczny klub przegra mecz ligowy wówczas w wyborach zwycięży kandydat tej partii, która przegrała poprzednią elekcję (w poprzedniej elekcji republikanin John McCain przegrał z Obamą); jeśli zespół z Waszyngtonu wygrywa – w wyborach tryumfuje „obrońca tytułu”, czyli urzędujący prezydent.
W minioną niedzielę stołeczny klub przegrał u siebie z Carolina Panthers 13:21, co oznaczało, że…
A zatem „nici” z tradycji.
O pewnym wyłomie można mówić w 2004 r., kiedy to przed wyborczym wtorkiem Redskins przegrali z Green Bay Packers, a i tak wygrał urzędujący prezydent, a był nim George Bush jr. Sprytni Amerykanie szybko jednak znaleźli sposób, by wykazać, że i tym razem każdy, kto obrał azymut na Washington Redskins, miał rację. Po słynnym zamieszaniu z głosowaniem na Florydzie skorygowano zasady i od pojedynku Busha juniora z Alem Gorem pod uwagę bierze się nie tylko głosowanie elektorów, ale również głosowanie powszechne, którego dotychczas nie uwzględniano (w tym drugim w 2004 r. górą był Gore).
Definitywnie skończył się jakiś etap w historii USA, o czym już wkrótce pewnie powstaną prace naukowe. Kryzys, także tradycji.
Sportowe Wywiady
piu