Turcja, mimo tylu wojen z Polską, przegranych i wygranych, darzyła Rzeczpospolitą ogromnym szacunkiem. O wiele większym niż uchodzące za przyjaciół, a w gruncie rzeczy zdradzieckie, Francja czy Anglia. Nieprzypadkowo dwór sułtana w Stambule był jedynym, na którym pytano podczas każdego oficjalnego przyjęcia czy już przybył poseł z Lechistanu, podczas gdy w Paryżu lub Londynie wysyłano Polaków do rozmowy z lokajami.
Niestety, nadszedł czas, gdy Turcy musieli stracić wszelki szacunek dla synów Lechistanu, a wszystko przez skórokopów, którym daleko do tych, którzy radzili sobie z janczarami i spahisami. Nad Bosfor i dalej w głąb Anatolii popłynęła fala, tym razem nie jasyru, a kupionych za krocie przedstawicieli polskiego futbolu. Nigdy nie zrozumiem tych pomyłek, choć może pewnym usprawiedliwieniem jest to, że z lekcji historii Turcy wyciągnęli fałszywy wniosek, iż kupują skrzydlatych husarzy a tymczasem przybyły do nich ciury obozowe!
Co jeden ściągnięty piłkarz to niewypał jak z dział hetmana Żółkiewskiego w strasznej polskiej klęsce pod Cecorą. I Turcy mieli zawsze kłopot, komu sprzedać takiego grajka choćby za ćwierć ceny. Na szczęście dla jednego klubu, pewien skórokop ma wrócić do kraju, pod Wawel. I to dało asumpt, przepraszam za nieużywane i nieznane większości dziś słowo, do tytułu do tekstu zamieszczonego przez pisarza gminnego jednego z wielkich portali. Wprawdzie tym razem zabrakło ulubionego przez pracujących tam autorów zwrotu „mocne słowa” (tu wstawić nazwisko), ale one akurat nijak nie pasowały. Był za to tytuł, który wskazywał, że autor tekstu albo miał samochodowy wypadek i poduszka powietrzna się nie otworzyła, albo poślizgnął się na chodniku i rąbnął głową w mur. Informacja o tym, że niejaki Patryk Małecki wraca, miała tytuł – cytuję – ”Dawna gwiazda wraca do Wisły…”. Już myślałem, że zmartwychwstał Henryk Reyman, albo ktoś z tercetu panów „K” postanowił znów założyć piłkarskie buty, a tu okazało się, że wraca piłkarska obozowa ciura. Ach ta zima i śliskie chodniki…