Przecierałem oczy ze zdumienia, chciałem też iść do laryngologa, bo wydawało mi się, że słyszę jakieś nieziemskie glosy. Od lat wiedziałem, nie tylko ja zresztą, że na Podhalu niczego sensownego co służyłoby ogółowi stworzyć nie można, jeśli choćby w minimalnym stopniu naruszy to interes prywatny górali. Tak jest z drogą Kraków-Zakopane, tak jest z wyprostowaniem linii kolejowej. W wielu idealnych do tego miejscach nie można zbudować trasy biegowej lub stoku zjazdowego. Niemal więc przewróciłem się z wrażenia, gdyby w ubiegłym tygodniu zadzwonił ktoś mi całkowicie obcy z Kościeliska zapraszając na otwarcie trasy biegowej, jakie w tym regionie Polski nie ma. Zaciekawiony pojechałem, tym bardziej, że wspomniano w tejże rozmowie, że będzie obecny Julian Gozdowski, twórca Polany Jakuszyckiej i Biegu Piastów, który Podhalan zainspirował. Nie zawiodłem się. Trasy są znakomite. Jedna typowo spacerowa, o szerokości 6 metrów (!), druga na wpół wyczynowa, o kilometr dłuższa. I trzecia, łącząca te dwie z obiektem biathlonowym w Kirach. Świetnie zrobione, z kapitalnymi widokami na panoramę Tatr, Gubałówki, Butorowego Wierchu. Tym co zdumiało mnie niepomiernie była informacja, że trasa to projekt obywatelski mieszkańców Kościeliska, którym przewodniczyła Halina Olejniczak, z domu Krzeptowska, a po babci z innej sławnej tutejszej rodziny Bukowych-Gąsieniców. Olimpijka Maria Bukowa-Gąsienica to jej ciotka. Na tym nie koniec zaskoczeń. Następna informacja sprawiła, że oczy postawiłem w słup. Oto bowiem trasa powstała na terenach prywatnych należących do kilkunastu właścicieli, którzy nieomal w jeden dzień podpisali zgodę na odstąpienie swoich pól i łąk. A tym co każdemu przybyszowi znającemu podhalańskie realia odejmowało mowę była informacja, że nie wzięli za to ani złotówki!!! To już niemal rewolucja…
Idąc dalej drogą całkowitych zaskoczeń natykamy się na gminę. Bogdan Pitoń, z innego sławnego tutejszego rodu, wójt gminy, zapalił się do projektu. Sfinansował roboty ziemne, które były konieczne, a potem wysupłał pieniądze i kupił ratrak, bez którego trasa byłaby nieużyteczna.
Tak to Kościelisko zawstydziło Zakopane. Byłem, widziałem, przejechałem się, mijałem sporo biegających i gromady ćwiczących dzieci. Serce rosło nie tylko mnie i przybyszom spoza Podhala, ale także potężnej grupie naszych olimpijczyków. Stawili się tłumnie, niemal w komplecie na otwarciu trasy, wierząc, że teraz w Kościelisku, na Groniku, w Dzianiszu wyrośnie kolejne pokolenie, które podąży ich śladem, pojedzie na igrzyska i może osiągnie więcej niż oni. A po drugie, przyjeżdżający nie tylko do Kościeliska, ale i do Zakopanego będą mogli zażywać najzdrowszego ze sportów, jakim jest bieganie na nartach. I jeszcze na koniec, to… nie koniec mocarstwowych planów gminy i jej mieszkańców. Już roztaczali przede mną projekty wyciagnięcia trasy aż pod Gronik, na teren tak wymagający, że nawet Justyna Kowalczyk musiałaby wytężać tu swoje niespożyte siły, na stworzenie w Kirach ośrodka biathlonowego światowego standardu. Już wiem, że nie są to mrzonki. Pomysł trasy biegowej powstał kilka miesięcy temu, ona już jest, obok wypożyczalnia nart, instruktor biegania czeka pod telefonem, już projektują parkingi i ustawiają toalety. Rety, łapię się za głowę, sprawdzając czy nie mam gorączki albo czy nie śnię. Jednak nie. Że też ja czegoś takiego dożyłem…