Justyna Kowalczyk, Kamil Stoch i drużyna skoczków będą w najbliższych dniach ważnym tematem pojawiającym się na ustach polityków. Dobra okazja do lansu.
Media już kilka dni temu obiegła informacja, że do Kamila S. zadzwonił sam Prezydent! I dobrze. Należy doceniać trud sportowców. Tylko czy Prezydent wie, że gałąź na której „siedzi” polski sport jest podpiłowywana? Czy wie o tym Premier? Powinien wiedzieć, a jeśli nie, to winien się dowiedzieć, że mamy problem.
Sytuacja Szkół Mistrzostwa Sportowego, będących wylęgarnią talentów, jest obecnie z każdym dniem trudniejsza. Brakuje pieniędzy na prawidłowe ich funkcjonowanie. Obarczanie tą ułomną sytuacją wyłącznie pani ministry Joanny Muchy jest nieuprawnione, tym bardziej, iż środkami na ten cel dysponuje ministerstwo edukacji, czyli pani Krystyna Szumilas. Zmiany podręczników i korygowanie ich zawartości w oparciu o „mody”, czy naciski mnożących się ideologii, powinno odbywać bez szkody dla ogólnie docenianych wartości, które również wymagają urzędniczej troski. Niezbędne są dalekowzroczne działania na wielu płaszczyznach. Deprecjonowanie sportu względem sztuki artystycznej, mające odbicie w podziale środków finansowych, a tak się dzieje, jest dość zaskakujące. Wystarczy zadać sobie retoryczne pytanie: kiedy ostatnio pół Polski siedziało przed telewizorem i oglądało malowanie obrazu? Absolutnie nie uważam, że należy uszczuplić wydatki na sztukę! Jest równie ważna. Nie rozumiem jedynie, dlaczego Szkoły Mistrzostwa Sportowego są traktowane według innej wagi i po macoszemu.
Ktoś powie, że uczęszczanie do wspomnianej szkoły nie jest jedynym sposobem wspięcia się na sportowe wyżyny. Tak, to prawda. Nie jest. Ale pierwsze z brzegu osoby, które przychodzą dzisiaj do głowy, taką drogę właśnie przeszły. Są to niejaka Justyna Kowalczyk i niejaki Kamil Stoch.
Warto przypomnieć, że edukacja w Szkołach Mistrzostwa Sportowego ma miejsce w okresie gimnazjum i liceum, czyli w kluczowym wieku dla rozwoju przyszłego sportowca. Zaniedbanie tego etapu edukacji zrodzi poważniejsze konsekwencje, niż się to może wydawać, bowiem według obowiązujących zasad, podanych do publicznej wiadomości, dyscypliny w których pieniędzy jest za mało, muszą sobie radzić same. Sportowcy sami powinni szukać sponsorów, dzięki którym uzyskają brakujące środki i będą szykować formę do walki o medale dla nas (w tym polityków).
W jaki sposób można osiągnąć poziom na tyle wysoki, by skusić współpracą sponsorów, skoro sytuacja w Szkołach Mistrzostwa Sportowego jest nie tylko zła, ale bywa i tak, że grozi im zamknięcie? Czy to nie prowadzi w konsekwencji do zapaści sportu? Skąd weźmiemy w przyszłości dobrą kadrę? Przecież to właśnie sportowcy po zakończeniu kariery zawodniczej często szkolą później młodzież. Dokładnie taka sytuacja ma miejsce w wypadku choćby Tomasza Sikory, który ledwie rozpoczął karierę trenerską, a już osiąga z młodzieżą wyniki, których nigdy wcześniej Polska nie miała.
Zarówno Prezydent, jak i Premier udają się na miejsca tragedii, by dać sygnał społeczeństwu, że są zatroskani. Szkolnictwo sportowe wymaga takiej troski. Wymaga jej natychmiast. Jest w takiej kondycji, jak mocno przesiąknięte wały przy znacznie przekroczonych stanach alarmowych. Być może warto, by Prezydent zajął się tematem? Jeździ po szkołach, przecina wstęgi, czyta, ładnie się uśmiecha. Prosimy. Jest pole do popisu. To idealny moment, teraz, gdy mamy wielkie gwiazdy, które ciągną za sobą młodzież. Adam Małysz pozostawił po sobie spuściznę, która na naszych oczach walczy o medale. Wyniki Justyny Kowalczyk w naturalny sposób zrodzą następczynie. W biathlonie wypełnia się z impetem przestrzeń po Tomaszu Sikorze. Pasja trenerów i sportowców to piękna rzecz, lecz na jak długo jej starczy?
Ciągle słyszymy, że Unia Europejska „to”, Unia „tamto”, zamiast „my” to, „my” tamto. Niemcy, z panią Merkel na czele, nigdy nie będą dbali o rozwój polskiego sportu, podobnie jak nie dbał o to Związek Radziecki. Sami musimy to zrobić. Chyba, że planowane jest wprowadzenie w przyszłości dyrektywy mówiącej o tym, że zwycięstwo Francuza ma nas cieszyć tak samo, jak sukces Polaka, ponieważ jesteśmy w Unii. Bo sami tego chcieliśmy – ulubiony argument na „tak” bez względu na kwestię i poziom jej szkodliwości. Jeśli są takie plany, wówczas nie ma się co stresować. Wystarczy tylko poinformować kibiców i „z głowy”. Ale jeśli nie ma takich planów, to „nigdy nie jest za późno, aby zrobić dobrze” – mawia Stanisław Sojka. Trudno się z nim nie zgodzić.
Marek Kaleta