Piotr Gruszka niech nam żyje! Tak śpiewali kibice podczas mistrzostw świata w Japonii. Wtedy wydawało się, że to już schyłek kariery znakomitego przyjmującego. Okazało się, że był to dopiero początek sukcesów obieżyświata.
Siatkarz-wędrowiec po trzech latach właśnie wrócił do kraju, a po sześciu do gry w AZS-ie Olsztyn. Jest rekordzistą pod względem występów w reprezentacji (niektóre źródła mówią o 404 meczach). Trudno wyobrazić sobie siatkówkę bez Gruszki, ale Gruszka bez siatkówki też nie potrafi żyć. Mimo, że już dawno mógłby odcinać kupony, leżeć na plaży i odpoczywać, on wciąż kocha grać. Jego piątkowe wejście w meczu z Lotosem Treflem nie rzuciło na kolana, było jednak czymś zdecydowanie więcej, było powrotem króla do kraju i szczęściem maskotki, bo AZS pokonał na wyjeździe gdańszczan 3:2.
Oglądając grę tego niewątpliwego herosa można mieć czasem wrażenie, że mimo iż często zdarza mu się nie kończyć akcji, to jednak kiedy piłka jest posłana w jego stronę można być pewnym, że ta nie wyląduje za chwilę pod jego sznurówkami. Jeśli nie teraz to za chwilę będzie okazja do poprawki. Z podobnego założenia wyszedł Marcin Możdżonek grając do niego w finale mistrzostw Europy sytuacyjną piłkę meczową, którą ówczesny atakujący kadry wykorzystał po profesorsku zdobywając ostatni punkt w meczu.
Oprócz wspomnianego złota mistrzostw Europy, Piotr Gruszka dwa lata później dołożył jeszcze brązowy medal tej samej imprezy i także brązowy krążek w Lidze Światowej. Niewiele brakowało, a pojechałby z kadrą na swoje czwarte igrzyska olimpijskie, tym razem do Londynu. Na pierwszych, w Atlancie, grał w jednej drużynie z obecnym pracodawcą – Mariuszem Szyszko, który jest prezesem olsztyńskiego AZS-u.
Receptą na osiąganie sukcesów jest z pewnością jego niezmienna postawa. Nigdy nie ucieka przed dziennikarzami, co zdarzało się jego kolegom, zawsze stara się „walić” prawdę między oczy, nie owija w bawełnę, jego mina jest często niewzruszona, nie sposób wyprowadzić go z równowagi, po prostu cytując klasyka: „Gdyby nie było Piotra Gruszki, trzeba byłoby go wymyślić”.
Tomasz Kowalczyk
Dziennikarz Radiowej Jedynki
Zobacz decydujące fragmenty finału ME 2009