- Czasem się i krzyknie, ale jeśli trafisz na odpowiednią osobę, z którą można żyć całe życie, to zawsze da się jakoś rozładować konflikty – mówi Przemysław Miarczyński. Medalistę olimpijskiego z Londynu podpytaliśmy o receptę na szczęście. Okazją ku temu są oczywiście Walentynki, które, jak się okazuje, przegrywają rywalizację z innym świętem dla zakochanych!
Sportowe Wywiady: – Najwspanialsze walentynkowe wspomnienie?
Przemysław Miarczyński: – Oj, trochę pudło! Nie obchodzimy tego święta. Nie jesteśmy zbytnio za amerykańskimi modami, zwłaszcza, że mamy przecież polski dzień zakochanych – Noc Świętojańską. Jeżeli już, to w ten właśnie dzień coś się dzieje.
No proszę – identycznie jak Zosia Klepacka. Rysuje się jakaś żeglarska cecha przywiązania do polskiej tradycji. Ciekawe. Ona też powiedziała, że nie przywiązuje tak wielkiej wagi do amerykańskich „wynalazków”.
- Może żona trochę bardziej, ale też nie za bardzo.
Krótko mówiąc to Zosia Klepacka „wrobiła” cię w naszą rozmowę. Zadzwoń do Przemka – powiedziała.
- To ja już jej podziękuję! (śmiech)
A może obchodzisz Walentynki z jakąś inną dziewczyną? (ŻARTEM!!!)
- Nie, nie! (śmiech) Ja z Kasią to już jestem jakieś 15 lat, czyli pół mojego życia, więc nie dałoby rady.
A zatem jak obchodzicie Święto Zakochanych?
- Tradycyjnie. Zwykle jest to jakaś restauracja, kino. Muszę przyznać, że przywiązujemy do tego już trochę mniejszą wagę. Teraz mamy dwójkę małych dzieci, więc nie ma na to jakoś czasu. Wszystko się dobrze układa i może dlatego potrzeba symbolicznego podkreślania więzi tego dnia staje się w tych okolicznościach mniej konieczna.
Jaka jest recepta na szczęście?
- Trzeba po prostu na siebie trafić. Trzeba trafić na taką osobę, z którą się po prostu miło spędza czas i można tak naprawdę robić wszystko. Akurat tak trafiliśmy. Chyba po 12 latach mieliśmy dopiero pierwsze dziecko, teraz drugie i dalej jest świetnie. Nie ukrywam, że może trochę pomogło w tym to, że dużo wyjeżdżam. Nie jesteśmy ze sobą non stop przez te wszystkie lata. Kasia to rozumie, zresztą sama była zawodniczką.
Rozłąki pomagają?
- Może fakt, że wyjeżdżam i nie ma mnie przez na przykład dwa tygodnie sprawia, że później się wraca i bardziej chce? Może pomaga właśnie coś takiego. Nie wiem jak by było gdybyśmy byli ze sobą cały czas. Choć z drugiej strony bywało często i tak, że razem jeździmy na wyjazdy, przez pół roku jesteśmy codziennie razem i też jest normalnie.
A jeśli zdarzyło się Wam pokłócić, to w jaki sposób szukaliście porozumienia?
- Kasia jest taką osobą, że od razu chce pogadać o tym co się dzieje. Zresztą prawda jest taka, że tak się powinno robić, aby nie było tak, że się chodzi naburmuszonym i nie odzywa do siebie przez tydzień. To po prostu do niczego nie prowadzi. Trzeba siąść, chwilę pomyśleć i pogadać. Raz się jedna osoba przyzna do tego, że nie miała racji, a za drugim razem odwrotnie. Nikt nie jest doskonały i każdy się czasami myli. Są takie sytuacje, że się i krzyknie, ale jeśli trafisz na odpowiednią osobę, z którą można żyć całe życie, to zawsze da się jakoś rozładować konflikty.
Niektórzy mówią, że lepiej się „przespać z tematem” i rano porozmawiać.
- Jasne. Ja nie mówię, że już po 15 minutach od kłótni się godzimy, ale zawsze po jakiejś chwili, godzinie, dwóch, czasami po nocy szukamy razem zgody.
Zapewne robicie sobie czasem niespodzianki. Czym Kasia Cię najbardziej zaskoczyła?
- O kurka… (śmiech). Ona mnie często zaskakuje jakimiś drobnymi niespodziankami. Ja jestem pod tym względem mało kreatywny i ona w tej kwestii na pewno jest lepsza. Trudno jest mi wymyślić coś drobnego, co sprawi jej radość. A ona zawsze coś wymyśla. Znajduję czasem zakopany gdzieś jakiś prezent, który sprawia, że się fajnie poczuję. Drobne rzeczy, ale miłe.
A może Kasia, bo domyślam się, że jesteście teraz razem w domu, pamięta jakąś bardziej konkretną rzecz, którą Cię zaskoczyła?
- Kasia! (wołanie) Pamiętasz czym mnie zaskoczyłaś najbardziej?
(głos w tle)
- Aha! No właśnie! (śmiech) Na przykład lubię grać w squasha. Kiedyś, zupełnie bym się nie spodziewał, patrzę, a tu taka mała karteczka, a na niej lekcje squasha u byłego zawodnika Andrzeja Gołębiowskiego. Zaskoczyła mnie.
A czym ty zaskoczyłeś Kasię?
- hm…
To może znów spytajmy Kasię?
- Dobry pomysł! Kasiaaa! […]
- No właśnie! Na przykład dostała kiedyś ode mnie rollboard, z którego bardzo się ucieszyła. Taką długą deskorolkę z żaglem. Cały komplet dopasowany do jej wzrostu.
A jak się w ogóle poznaliście? Powiedziałeś na początku, że jesteś z Kasią 15 lat.
- Na zgrupowaniu w 1996 roku. Hm… To znamy się nawet dłużej.
A kiedy odbył ślub?
- W 2008.
Po 12 latach. Czyli mieliście już pierwsze dziecko?
- Tak. To ciekawa historia. Kiedy się wreszcie oświadczyłem Kasi była już w ciąży, o czym mi nie powiedziała. To było przed Igrzyskami w Pekinie. Nie chciała mi nic mówić, żebym się nie dekoncentrował i skupiał tylko na starcie. Dopiero po powrocie pokazała mi zdjęcia i powiedziała, że jest w ciąży.
Sportowe podejście do rzeczy.
- Tak. Dzięki takiej kolejności zdarzeń mamy obrączki, na których są odciśnięte stópki dziecka w odpowiedniej skali. Na jednej obrączce lewa, na drugiej prawa. Wykonał je nam krakowski jubiler.
Oryginalny pomysł! Przemku, dziękujemy za rozmowę.
- Dzięki. Pozdrawiam.