Tytuł siatkarskich mistrzyń Starego Kontynentu wywalczony przed kilkoma dniami przez polskie kadetki jest czymś więcej niż tylko powodem do radości. To nowy obowiązek. Szkoda byłoby zmarnować ujawniony potencjał. Od razu przypomniały się kibicom chwile tryumfu „Złotek” i trener Andrzej Niemczyk, którego poprosiliśmy o kilka słów komentarza.
- Były kłopoty, dlatego chcę ustrzec przed nimi. Wszystkie muszą być otoczone bardzo troskliwą opieką. To po to, by te kadetki w wieku 20-21 lat były dalej niż dziewczyny, które mieliśmy my. Konkurencja jest coraz większa – mówi Sportowym Wywiadom.
ALBO ZDROWY, ALBO WCALE
Obecnie trener Andrzej Niemczyk, pod którego wodzą polskie siatkarki zdobyły dwa tytuły mistrzyń Europy, wraca do zdrowia po pechowej serii zdarzeń. Wspomina o tym niechętnie będąc wierny własnej zasadzie: - Niemczyk ma być albo zdrowy, albo wcale! Dodaje też z uśmiechem: – Chyba nazbierało się grzechów i to za karę.
Sportowe Wywiady: Polskie kadetki mistrzyniami Europy. Ta informacja musiała ucieszyć.
Andrzej Niemczyk: – To co zrobiły nasze kadetki to wspaniała rzecz, wspaniała robota. Zaraz po medalu zadzwoniłem do Macieja Binkiewicza, dyrektora Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Sosnowcu. Jesteśmy kolegami jeszcze z czasów studiów, byliśmy w tej samej grupie. Znamy się od podszewki. Od niego się dużo dowiedziałem, także o trenerze i jego warsztacie. Zadzwoniłem również do trenera, żeby pogratulował dziewczynom. Z tym jednak, że schody dopiero się zaczęły.
W jakim sensie?
- Zaczęły się schody, bo kariera dziewczyn dopiero się zaczyna. Wszystkie muszą być otoczone bardzo troskliwą opieką. Chodzi o indywidualny trening, który jest teraz bardzo ważny. Jeżeli mamy materiał ludzki, potencjał, to trzeba go indywidualnie dopracować. W zespole każdy gra na jakiejś pozycji, ma określone obowiązki i określoną odpowiedzialność jako na przykład środkowa albo atakująca. W szkoleniu indywidualnym dobrze jest tak wyszkolić zawodniczkę, by była maksymalnie wszechstronna i doskonale radziła sobie na dwóch pozycjach – to po pierwsze. Ja zawsze do tego dążyłem. Trener ma wtedy większe możliwości. Zresztą tu chodzi również o dobro zawodniczki, bo w jednym klubie jest zapotrzebowanie na jedną pozycję, a w drugim na inną. Dziewczyna ma większe szanse na grę.
To było po pierwsze, a po drugie?
- Druga sprawa, to trzeba poświęcić dużo pracy nad doskonaleniem mentalnym. Koniecznie. Dziewczyny poczuły, że je stać na zwycięstwo. To bardzo ważne. One muszą być bardzo odporne w dojrzałej siatkówce.
Odporność pokazały przecież już teraz. W półfinale stoczyły dramatyczny bój z Turcją. W finale podniosły się z 0:2 i wygrały z Włoszkami po zaciętym tie-breaku 18:16.
- No tak, tylko nie zapominajmy o tym, że po przeciwnej stronie siatki stały takie same dziewczyny jak nasze – młodziutkie i słabe mentalnie.
Jak odporne były „Złotka”?
- Były kłopoty, dlatego chcę ustrzec przed nimi. Skowrońska miała wtedy 20 lat, Mróz miała 20, Bełcik chyba to samo. To były bardzo młode dziewczyny. Mówię to wszystkim, powiedziałem prezesowi, że moim wielkim problemem było również to, że dziewczyny były indywidualnie, technicznie niedoszkolone. Mam tu na myśli zwłaszcza ten brak wszechstronności, o którym wspomniałem.
Trzeba było nadrabiać zaległości.
- Indywidualne wyszkolenie techniczne jest nie do przecenienia. Właśnie dlatego, z uwagi na dużą liczbę błędów własnych, moi poprzednicy nie osiągali sukcesów. Nie mogli nic wygrać. Położyłem bardzo duży nacisk na treningi indywidualne, czasami na zwykłe podstawowe techniki i na szkolenie psychiki.
Czyli dobry początek za kadetkami i długa droga przed nimi.
- Długa i bardzo ważna. Chodzi o to, by te kadetki w wieku 20-21 lat były dalej niż dziewczyny, które mieliśmy my. Konkurencja jest coraz większa. Trochę martwi fakt, że wzrostowo ten zespół nie jest imponujący. No ale dziewczyny szesnastoletnie jeszcze mogą urosnąć. Nie są niskie, ale nie są wysokie jak na siatkówkę. Serdecznie gratuluję sukcesu. Trzeba teraz dobrych specjalistów i dużo indywidualnej pracy z zawodniczkami.
Kończąc temat kadetek proszę powiedzieć jak przebiega pański powrót do zdrowia i co się stało?
- Pomału zaczynam się ruszać o kulach. To prawdziwy pech. Złamałem rękę w barku i nogę. Od pół roku praktycznie cały czas byłem w szpitalu. Co ciekawe nigdy mi się nic nie przytrafiło ani podczas jazdy na rowerze ani na nartach.
A jak to się stało?
- Banalnie. Pani sprzątająca wypastowała w domu parkiet i uprzedziła, że jest śliski, a mimo to wywinąłem orła i poszła ręka. Trafiłem do szpitala. Tam z kolei, będąc w toalecie dla niepełnosprawnych, z ręką na temblaku, rozjechały mi się nogi do szpagatu. Lewą ręką mogłem się złapać i bronić przed upadkiem, ale prawą już nie. W efekcie złamałem nogę i to w dwóch miejscach.
Minęło z pół roku.
- To wszystko stało się we wrześniu. Od tamtej pory szpitale i rehabilitacje. Teraz jestem głównie w domu, ale do maja nie mogę jeszcze obciążać nogi. Nie wolno mi.
Trzeba się podporządkować. Nie ma wyjścia!
- Ale to co teraz mówię to nie do artykułu!
Dlaczego nie?
- Kalecy trenerzy są bezużyteczni! (śmiech)
Nie ma w tym nic złego.
- Nie wiem. Jakoś niechętnie… Tym bardziej, że połamanego Niemczyka zobaczyłem pierwszy raz w życiu! Proszę mi wierzyć. Pierwszy raz w życiu sobie coś złamałem i to w dodatku najpierw w domu, a potem doprawiłem się w szpitalu.
Każdemu się może zdarzyć.
- Chyba nazbierało się grzechów i to za karę. (śmiech)
Wspomnimy o tych perypetiach. Ależ się pan upiera.
- Bo Niemczyk ma być albo zdrowy, albo wcale.
Napiszemy. Powrót do zdrowia będzie szybszy, gdy więcej osób będzie życzyć rychłej odbudowy formy.
- No dobrze.
Dziękujemy za rozmowę i proszę szybko zdrowieć.
- Dziękuję. Staram się.
rozmawiał Marek Kaleta