Tym razem nie będzie o panach, tylko o skaczących paniach. Męskie zmagania w Soczi opisano już kilkakrotnie z detalami; proponuję pochylić się również nad rywalizacją kobiet, bo podczas igrzysk to też będzie konkurencja medalowa. Niestety, pewnie bez naszych reprezentantek.
A szkoda; w ten weekend na liście startowej zawodów Pucharu Świata kobiet w skokach widniały nazwiska reprezentantek piętnastu krajów. W tej liczbie na przykład Chinki, Rumunki czy Holenderki. Ta ostatnia zresztą dość regularnie punktuje w pucharowych zmaganiach. Ale nie dziwota; w takim Rotterdamie i okolicach skocznie co krok i tradycje spore, zatem Wendy Vuik pewnie nie miała innego sportowego wyboru.
Kilka lat temu można by skwitować tę damską rywalizację wzruszeniem ramion. Wiadomo, że skoczkinie (swoją drogą koszmarnie brzmiące słowo) poziom sportowy prezentują mizerny i ekscytować się nie ma czym. Ale to już przeszłość. Najlepsze panie skaczą daleko, choć rozbieg mają zazwyczaj dłuższy niż panowie. Pod względem technicznym ich próbom zarzucić nie można już nic. Mniejsza tu o moje zdanie, ale w podobnym tonie wypowiadał się Adam Małysz, którego o brak znajomości tematu raczej podejrzewać nie można. Czyli – robi się spektakl!
A emocji, czyli tego, co w sportowych widowiskach najważniejsze, z całą pewnością w damskich konkursach nie brakuje. Kapitalne pojedynki malutkiej Japonki Sary Takanashi z niewiele większą Amerykanką Sarah Hendrickson były ozdobą dwóch pierwszych rund Pucharu Świata. Osobny spektakl tworzył na trenerskiej „zwyżce” opiekun kadry USA Paolo Bernardi, który ekspresją wyrażania emocji przyćmiewał największe gwiazdy kina niemego. Drugi konkurs w Soczi to już pełnia wrażeń: dalekie loty, upadki, awanse, wszystko zaś zakończone podwójnym zwycięstwem największej gwiazdy starszego pokolenia damskich skoków, czyli Danieli Iraschko oraz niezwykle utalentowanej i utytułowanej już nastolatki Coline Mattel. Austriaczka i Francuzka prezentują zresztą poziom szalenie wyrównany – dzień wcześniej też były sklasyfikowane ex aequo. Tyle, że nie na pierwszej a na czwartej pozycji.
Jest zatem większa niż u mężczyzn różnorodność, jeśli chodzi o kraje pochodzenia (w Soczi skakali zawodnicy z trzynastu państw). Jest wysoki poziom sportowy, zacięta walka o zwycięstwo. No i wreszcie – niewątpliwie istotny – czynnik estetyczny. Na Hendrickson, Elenę Runggaldier czy Juliane Seyfarth przyjemnie popatrzeć nie tylko w powietrzu, ale i wtedy, gdy staną już na ziemi i zdejmą kask… Czegóż chcieć więcej?
Igor Błachut