Przez sześć dni w gigantycznej Sinan Erdem Arena odbywał się festiwal kobiecego tenisa. Impreza bilansująca 10-miesięczną rywalizację pod względem sportowym okazała się dużo lepsza od wszystkiego, do czego nas panie przez miniony rok przyzwyczaiły. Atutem był choćby już sam skład finałowej ósemki. Zakwalifikowały się tym razem tenisistki, które reprezentowały dość odmienne style gry. Większość przed przyjazdem do Turcji występowała mało, albo wręcz przez dwa ostatnie tygodnie odpoczywała. Zamiast szpitalnej mordęgi, znanej z poprzednich lat, zobaczyliśmy tym razem sporo długich, wyjątkowo atrakcyjnych pojedynków.
Dzięki Agnieszce Radwańskiej i jej heroicznym, maratońskim meczom z Marią Szarapową, a potem z Sarą Errani, nasze spojrzenie na ten turniej stało się zdecydowanie optymistyczne. Z pozycji rezerwowej, wyczekującej potulnie na swą szansę, Polka stała się dziś jedną z czterech rozpoznawalnych gwiazd cyklu. Osiągnęła pierwszy półfinał, mocno ulokowała na miejscu nr 4 w rankingu. Dokonała ogromnego skoku, ale chyba też przekonała się, że droga jeszcze wyżej prowadzi poprzez mocniejszy niż dotąd trening ogólny. Nasza tenisistka, jeśli idzie o styl, porównywana jest często do Andy’ego Murraya. Chyba przydałoby się wzięcie teraz przykładu ze Szkota i jego ciężkich treningów fizycznych sprzed lat.
Końcowe wyniki turnieju nie są żadnym zaskoczeniem. Typowano finał z udziałem Sereny Williams przeciwko Wiktorii Azarence, albo też Marii Szarapowej. Białorusinka wyraźnie przekombinowała z kalendarzem startów, bo za występ w ostatniej chwili w Linzu zapłaciła brakiem świeżości na wolnym korcie w Stambule. Rosjanka dokonała w trakcie sezonu wyczynów niezwykłych, wróciła na poziom, jaki osiągnęła sześć lat temu, potem utracony przez poważną kontuzję ramienia. Przy wszystkich zachwytach nad tym, jak się potrafiła zmienić i jak pod wpływem szwedzkiego trenera usunęła liczne błędy, trudno nie zauważyć, że to i tak było za mało na młodszą z amerykańskich sióstr. Serena raz jeszcze pokazała, że jest jedyna w swoim rodzaju. „Mistrzynią ona jest zawsze, liderką rankingu bywa czasami, kiedy jej się chce” – napisał jeden z amerykańskich dziennikarzy. Trudno o bardziej trafne określenie tej postaci. Amerykanka swobodnie wygrała Mistrzostwa WTA po raz trzeci. W przeszłości, głównie z powodu kontuzji, uciekło jej aż siedem takich okazji, jak ta z ostatniej niedzieli.
Jak się należało spodziewać Stambuł pobił prawie wszystkie ubiegłoroczne rekordy, w tym zwłaszcza frekwencyjny. W sobotę, podczas półfinałów, bramy obiektu przekroczyło 15,5 tys. kibiców. Średnia dzienna wynosiła grubo ponad 11 tys., cały turniej to blisko 70 tys. osób płacących za bilety. Kiedy dodamy aż 500 godzin relacji telewizyjnych, przekazanych przez 22 stacje do 167 krajów całego świata, to może się zakręcić w głowie. Ekonomiści obliczyli, że wygenerowano w tym roku zyski na poziomie 50 mln $ dla gospodarzy i ponad 100 mln $ poza granicami Turcji. Niepotrzebne – jak widać – było zamartwianie się, czy te 42 mln $, zapłacone przez organizatorów do kasy WTA za trzyletnią licencję to kwota dobrze zainwestowana.
Stambuł przyjmie czołowe tenisistki świata jeszcze jeden raz, za rok o tej porze, ale szefowa WTA, Stacey Allaster, już poinformowała o zmianach. Po prawa do organizacji, od sezonu 2014 poczynając, ustawiły się w kolejce cztery miasta: rosyjski Kazań, meksykańskie Mexico City, Singapur i chiński Tianjin. Za kilka miesięcy, po weryfikacji kandydatur dokonany zostanie ostateczny wybór. W bilansującym wystąpieniu pani prezydent WTA pojawiły się też wątki dziękczynne. Turecki turniej zapisał ostatnią stronę w bardzo grubym dokumencie o współpracy z firmą Sony oraz ze stacją Eurosport. Czas pokaże, czy te akurat rozstania, aby na pewno są krokami we właściwym dla kobiecego tenisa kierunku. Kanadyjka, stojąca na czele WTA, ma opinię dość bezwzględnie działającej kobiety biznesu i jak na razie osiągała zakładane cele. Nie wolno jednak zapominać, że jeśli idzie o sponsora tytularnego rozgrywek i wiodącą stację telewizyjną to korzystała z osiągnięć amerykańskiego poprzednika, Larry’ego Scotta. Teraz zobaczymy, co sama potrafi na tym poletku.
Podczas ceremonii nagradzania najlepszych przykrym zgrzytem okazało się przywitanie przez publiczność tureckich oficjeli. Dla tenisistek i władz WTA przeraźliwe gwizdy z trybun zabrzmiały kompletnie niezrozumiale. Szczególnie w zestawieniu z klimatem wręcz uwielbienia, jaki ta sama widownia kreowała wcześniej, w trakcie finałowego pojedynku. Pewnie gdyby nie ten drobny incydent należałoby imprezę zgłosić do miana najwspanialszego widowiska sportowego w mijającym sezonie. Być może ten turniej był w sumie jak słynne rachatłukum, czy inne tureckie słodkości. Dogadzał podniebieniu, cieszył oko nie tylko wyglądem, lecz i smakiem, ale w nadmiarze, trochę mdlił. Tak czy inaczej, niech żałuje każdy, kto przynajmniej raz nie skosztował…
Karol Stopa