W weekend polscy piłkarze ręczni wygrali z wicemistrzami olimpijskimi Szwedami 22:18 w eliminacjach mistrzostw Europy. Zwycięstwo w pełnej Ergo Arenie (10 tysięcy kibiców) tym bardziej ucieszyło fanów, że trzy dni wcześniej Polacy wyraźnie przegrali na wyjeździe 21:28. Polska objęła prowadzenie w tabeli. W czerwcu zagramy jeszcze z Holandią i Ukrainą.
Sportowe Wywiady: Po słabej grze i porażce w Malmoe mieliśmy sporo obaw przed rewanżem. Jednak Polacy pokonali w Gdańsku Szwecję.
Robert Lis, wielokrotny reprezentant Polski, były kapitan drużyny narodowej: Na pewno był to dużo lepszy mecz biało-czerwonych, przede wszystkim w obronie. Zagraliśmy twardo w porównaniu z pierwszym spotkaniem. Druga sprawa – Sławomir Szmal bronił rewelacyjnie, jak za starych dobrych lat. Miał wspaniały procent obronionych rzutów. Dzięki świetnej postawie Szmala polska obrona skoncentrowała się na rozgrywających i obrotowych. Stąd tylko 18 bramek Szwedów. Jednak nasza gra w ataku nie zmieniła się tak bardzo. Tutaj nie jest jeszcze najlepiej. Gra ofensywna to jest element, który trzeba poprawić. 22 bramki to nie jest rewelacyjny wynik. Do tego trzeba dodać, że Szwedzi grali z Kimem Anderssonem, ale tak jakby go nie było. Andersson nie oddał rzutu z drugiej linii. Widać było, że miał poważny problem z barkiem. Zwycięstwo cieszy, ale trzeba uważać i nie popadać w huraoptymizm.
Znakomicie zagrał Szmal, a także Karol Bielecki. Czy nie było tak, że zwycięstwo zawdzięczamy w dużej mierze przebłyskom geniuszu tej dwójki?
- Bielecki zagrał drugi bardzo dobry mecz w ataku. Potrafił wziąć ciężar gry na siebie. Jednak w piłce ręcznej ciężko jest coś zrobić samemu czy we dwóch. Widać było osłabienia kadrowe. Bardzo brakowało na prawym rozegraniu Krzysztofa Lijewskiego. Brakowało też Michała Jureckiego, ale jego starał się zastąpić właśnie Bielecki i zrobił to dobrze.
Czy zwycięstwo z wicemistrzami olimpijskimi mogło być przełomowe i stworzyć nowy zespół, uruchomić wreszcie „chemię” między piłkarzami a Michaelem Bieglerem?
- Ciężko to ocenić po dwóch spotkaniach. Pierwszy mecz kompletnie nie wyszedł. Drugi był już lepszy, ale jest za wcześnie, by mówić, że trener odcisnął swoje piętno na drużynie i dał jej styl. Potrzeba kilku udanych meczów z rzędu, a najlepiej dobrego turnieju, by nazywać tę reprezentację „drużyną Bieglera”.
Tym zwycięstwem raczej przypieczętowaliśmy awans do mistrzostw Europy. Co dalej?
- Właściwie awans jest pewny od zwycięstwa na Ukrainie. Z Holandią wygramy na wyjeździe, z Ukrainą u siebie pewnie też. Awans jest praktycznie przesądzony, o ile w sporcie coś może być pewne. Jeżeli będą omijać nas kontuzje – ze Szwecją brakowało trzech piłkarzy z pierwszej siódemki z mistrzostw świata – i drużyna będzie po kilku tygodniach treningów, można stworzyć z tej grupy reprezentację, która ma szansę powalczyć o czołowe miejsca w mistrzostwach Europy. Mamy bardzo mocną drugą linię z zawodnikami klasy światowej z Vive Targów Kielce. Jest Sławek Szmal. Mamy kilku młodych zawodników, którzy mogą być wzmocnieniem podstawowej siódemki. Nie wygląda to najgorzej.
A propos Vive Targów, mistrzowie Polski zmierzą się z Metalurgiem Skopje o Final Four Ligi Mistrzów. Na ogół szanse ocenia się pół na pół.
- Ja uważam, że to kurtuazja. Myślę, że szanse są znacznie większe, zwłaszcza że Vive Targi rozegrają rewanż u siebie. Z drużyn, na które mogli wpaść, ta wydaje się najłatwiejszym a na pewno najbardziej oczekiwanym przeciwnikiem. Oczywiście nie wolno lekceważyć Metalurga i mam nadzieję, że nikt ich nie zlekceważy. Metalurg to drużyna solidna, niebezpieczna, z którą trudno jest wygrać wysoko. Należy spodziewać się meczów ostrych, wręcz brutalnych. Rywale są dobrze zgrani, występują razem długo. Mecze będą ciężkie, zapowiada się walka wręcz o każdą piłkę, ale to Vive jest faworytem.
Rozmawiał Adam Dutlinger