Czy możemy być zadowoleni, że podczas Euro 2012, według najbardziej optymistycznych szacunków, Polskę odwiedziło 600 tysięcy gości z zagranicy, którzy wydali u nas 900 milionów złotych? Biorąc pod uwagę, że bez tego zastrzyku pieniędzy nasza słabnąca gospodarka byłaby w jeszcze gorszym stanie, pewnie tak. Jednak jeśli porównać te dane z wynikami, jakie na polu turystyki sportowej osiąga Wielka Brytania, możemy raczej schować do kieszeni naszą dumę z finansowych rezultatów mistrzostw Europy.
Brytyjski urząd statystyczny ONS poinformował, że w 2011 roku niemal milion przyjezdnych oglądało na żywo mecze Premier League. Zagraniczni miłośnicy angielskiego futbolu zostawili tam 800 milionów funtów, czyli grubo ponad 4 miliardy złotych! Najliczniejszą grupę stanowili mieszkańcy sąsiedniej Irlandii, ale dziesiątki tysięcy przybyły też z Niemiec czy Hiszpanii. Co najważniejsze, liczba turystów, którzy wybierają się na Anfield lub Old Trafford rośnie. W porównaniu z 2010 rokiem był to wzrost aż o niemal 20%. Najczęściej wybierane były właśnie wspomniane stadiony Liverpoolu i Manchesteru United oraz obiekty czołowych drużyn w Londynie: Chelsea, Arsenalu i Tottenhamu. Brytyjski odpowiednik GUS wyraźnie zaznacza, że pieniądze, które wydali zagraniczni kibice piłkarscy wzmacniają gospodarkę.
Jednak futbol to nie wszystko. Turystów przyciągają również spotkania rugby i krykieta, wyścigi konne, tenis oraz turnieje golfowe, co poszerza grono krajów, z których wywodzą się goście. Dzięki tym wydarzeniom, na Wyspach Brytyjskich gotówkę zostawiają bogaci arabscy szejkowie (gonitwy), Australijczycy (krykiet), Amerykanie (golf) czy Francuzi (rugby). W sumie w 2011 roku imprezy sportowe w Zjednoczonym Królestwie obserwowało z trybun milion 300 tysięcy zagranicznych widzów. Zysk gospodarzy z tego tytułu wyniósł miliard 100 milionów funtów. Jest to prawie 6 miliardów złotych, a więc sześciokrotność tego, co Polsce przyniosło Euro 2012. Tę kwotę należy co najmniej podwoić, jeśli dodamy do niej wydatki poniesione przez przyjezdnych, którzy zdecydowali się uprawiać sport w Wielkiej Brytanii. Urząd statystyczny w Londynie ocenia całkowity wkład turystyki sportowej w gospodarkę na 2 miliardy 300 milionów funtów rocznie.
Tak oszałamiające liczby nie biorą się z nikąd. To, że Premier League jest jednym z głównych „towarów eksportowych” Anglii, znanym na całym świecie, wynika z długoletniej, mądrej i konsekwentnej polityki promocyjnej. W 2008 roku władze ligi rozpoczęły współpracę z brytyjską organizacją turystyczną VisitBritain. Ruszyła kampania reklamowa skierowana głównie do dużych rynków turystyki sportowej, takich jak USA i Norwegia. Zaangażowały się kluby oraz piłkarze. W spocie wystąpił m.in. bramkarz amerykańskiej reprezentacji i Evertonu Tim Howard. Efekt jest taki, że 40% obcokrajowców pojawiających się na angielskich stadionach deklaruje chęć obejrzenia meczu piłki nożnej jak główny powód wizyty w tym kraju. Akcja promocyjna miała też pozytywny wpływ na brytyjskich fanów sportu.
Turyści-kibice są tym cenniejsi, że wydają o 26% więcej pieniędzy niż zwykły turysta. W dodatku, przyjeżdżają również poza szczytem sezonu, gdy hotele czy restauracje mają słabszy okres. Warto pamiętać, że powyższe dane dotyczą roku 2011, czyli przed igrzyskami w Londynie. Ciekawe, ile brytyjska gospodarka zyska w tym roku. A przecież w ciągu kilku najbliższych lat Brytyjczycy zorganizują m.in. Puchar Świata w rugby, mistrzostwa świata krykiecistów, turniej o Puchar Rydera i lekkoatletyczne mistrzostwa świata.
Adam Dutlinger