Działaczy Międzynarodowej Federacji Narciarskiej interesuje tylko ich dyscyplina. Nie rozglądają się po bujnym życiu sportowym na innych arenach. Wystarczyło, by obejrzeli transmisje telewizyjne z igrzysk w Londynie, a przekonaliby się, że jedna płeć może brać udział w zawodach drugiej płci. I wcale nie mam tu na myśli różnych mikstów, ale jeździectwo. W tej dyscyplinie kobiety stanowią znaczącą część startujących, co więcej zdobywają medale i wygrywają największe zawody. Amazonki są cenione nie tylko za elegancję, ale za spokój w prowadzeniu koni.
Szkoda więc, że FIS nie zgodziła się na start Lindsey Vonn w zawodach o Puchar Świata w Lake Louise w Kanadzie. Amerykance znudziły się już zwycięstwa nad kobietami i chciała przekonać się, ilu mężczyzn może zostawić w pobitym polu. Bo że z niejednym wygrałaby, nie tylko dla mnie było jasne. To prawda, że trasy zjazdów dla mężczyzn na ogół są dłuższe i trudniejsze technicznie, ale przecież Vonn ma niepospolite umiejętności i ogromną siłę, wiec nikt nie powinien mieć obaw. A dla popularności narciarstwa alpejskiego, choć rzesze kibiców ma wielkie, ten start byłby świetną reklamą.
Mistrzyni olimpijska i mistrzyni świata może jednak przejechać trasę w kanadyjskim kurorcie, ale tylko w roli testującej. A jeśli tak uczyni, to po pierwsze nikt jej czasu nie zmierzy, a po drugie nie będzie mogła wystąpić w kobiecym zjeździe w Lake Louise, który ma się odbyć sześć dni później. Szkoda!