Bez wątpienia był jednym z niewielkiego grona świetnych szkoleniowców narciarskich w Polsce. Był jednym z trenerów Franciszka Gąsienicy-Gronia, pierwszego naszego medalisty olimpijskiego (młodym przypominam, że było to w 1956 roku!), jego kobiece sztafety były bliskie medali w dwóch igrzyskach. Potem szkolił całą grupę zdolnych kombinatorów norweskich, z których Stefan Hula (ojciec) zdobył brązowy medal mistrzostw świata w 1974 roku, a Jan Legierski i Stanisław Kawulok liczyli się w świecie. Mimo rozmaitych osiągnięć Tadeusz Kaczmarczyk nie był w kraju doceniany tak jak na to zasługiwał. W świecie z kolei był znakomicie oceniany i Austriacy złożyli mu propozycję nie do odrzucenia. Tadeusz został szefem szkolenia kombinatorów norweskich w legendarnej szkole mistrzów w Stams. I tam dopiero wyszły na jaw jego ogromne kwalifikacje, wielkie wyczucie i umiejętność pracy z młodymi narciarzami, obdarzonymi nieprzeciętnymi talentami. Pod koniec lat 80-tych i na początku 90-tych wychowankowie Kaczmarczyka zawładnęli podium olimpijskim i mistrzostw świata w kombinacji norweskiej. Szwajcarzy Hippolyt Kempf i Andreas Schaad zdobyli łącznie sześć medali olimpijskich, w tym dwa złote. Austriak Klaus Sulzenbacher sam wywalczył cztery olimpijskie krążki. Skandynawskie reprezentacje miały zamkniętą drogę na podium. Wszyscy zawodnicy z narodowych drużyn obu krajów alpejskich uczyli się w szkole w Stams i trenowali według wzorów wypracowanych przez polskiego trenera. Miał on wyjątkową zdolność wyboru właściwego toku przygotowań w zależności od predyspozycji podopiecznych. Gdy ze względu na wiek Tadeusz Kaczmarczyk pożegnał się ze szkołą w Stams, nadal tam pracowano według jego metod, bo kierowanie kombinacją objęli jego asystenci.
Znakomity szkoleniowiec wrócił do Polski i serce pękało mu z żalu z powodu kondycji, w jakiej zastał narciarstwo klasyczne, a przede wszystkim swoją ukochaną kombinację norweską. De facto nikt nie chciał jej uprawiać, dla związku była balastem, więc jak można było znaleźć talent. Polscy kombinatorzy na ponad 20 lat całkowicie zniknęli ze światowych aren, nie grali na nich nawet ogonów. A przecież Kaczmarczyk mógł być mentorem dla tej konkurencji, bo oczywiście na codzienną pracę już nie miał sił. Nie doczekał się, by choć raz polski kombinator znalazł się w dziesiątce Pucharu Świata czy mistrzostw globu. I teraz, już w zaświatach też będzie długo czekał, bo nie widać żadnych symptomów poprawy. W narciarstwie, w przeciwieństwie do codziennego życia jakoś nie lubimy kombinować…
Zmarł 13 listopada w rodzinnym Zakopanem i tam spoczął na cmentarzu przy ulicy Nowotarskiej. Miał 89 lat.